Nie trzeba wydawać pieniędzy, żeby robić wielkie rzeczy. Wszystko, co trzeba dać, żeby zostać wolontariuszem, to trochę swojego czasu i serca. Kasia Chrzanowska (24 l.), studentka ostatniego roku polonistyki i wolontariuszka Fundacji Spełnionych Marzeń Aladyn, dwa razy w tygodniu odwiedza dzieci z oddziału onkologii w Instytucie Matki i Dziecka. Mali pacjenci chorują na nowotwory kości i tkanki miękkiej. Grają w gry, przygotowują wycinanki, rysują, rozmawiają, oglądają filmy. Wszystkie materiały do zabawy dostają od Fundacji. Czasem dzieci chcą tylko, by z nimi pobyć i porozmawiać. Kasia miała dosyć szalonego pędu życia, pogoni za kasą i karierą. Jednocześnie studiuje i pracuje.
- Czułam, że czegoś mi brak - mówi młoda uśmiechnięta kobieta. - Odkryłam, że nie trzeba jeździć na obozy przetrwania, żeby przeżyć silne emocje. Wystarczy przyjść tutaj, do szpitala. Człowiek potem inaczej patrzy na swoje problemy, nabiera do nich dystansu - wyjaśnia.
Czasem po chemioterapii dzieciaki nie mają nawet siły na rozmowę, a co dopiero na zabawę. Wtedy Kasia po prostu im towarzyszy.
- Trzeba umieć się dostosować - opowiada. - Nie jestem tu po to, żeby się litować, tylko być z dzieciakami - uśmiecha się. - Wolontariuszem może być każdy. Nie trzeba mieć dużo wolnego czasu, najważniejsze są chęci i wytrwałość, żeby robić coś dobrego. To, co dostaję od dzieci w zamian, jest absolutnie bezcenne - dodaje i biegnie na oddział, gdzie czekają na nią stęsknione dzieciaki.