Pogrzeb miał bardzo intymny charakter. Na prośbę rodziny nabożeństwo nie odbyło się w kościele, ale w niewielkiej kaplicy znajdującej się przy zakładzie pogrzebowym. Bliskim zależało, by data i miejsce pogrzebu do ostatniej chwili owiane były tajemnicą. Z tego powodu na ulicach Grodziska nie wywieszono ani jednej klepsydry.
W ostatniej drodze Pawłowi Ż. towarzyszyło około 40 osób. Uroczystości przewodniczył ks. Piotr Ambroziak z rodzinnej parafii 32-latka. - Zebraliśmy się nie jako ława przysięgłych, ale jako bracia i siostry Pawła, aby go pożegnać – mówił duchowny. Pogrzeb mężczyzny odbył się w milczeniu i zadumie. Nikt nie odważył się komentować tragicznych wydarzeń z ubiegłego tygodnia. - Nie wierzę, że był mordercą – powiedziała tylko nad grobem matka mężczyzny.
Przypomnijmy, że Paweł Ż. rzucił się pod pociąg wieczorem 10 lipca. Wcześniej pod jego opieką był 5-letni Dawid, którego miał przekazać matce w Warszawie. 32-latek przed śmiercią wysłał kobiecie wiadomość, że już nigdy nie zobaczy synka.
Małego Dawidka od tamtej pory poszukują wszystkie służby. Policjanci przeczesali m.in. okolice autostrady A2 i lotniska na Okęciu - czyli drogę, po której poruszał się autem ojciec. W czwartek na terenie ogródków działkowych na południu Warszawy odnaleziono nóż i worek. - Przekazaliśmy te przedmioty do analizy. Poważnie traktujemy każdy sygnał i każde znalezisko, które może pomóc w wyjaśnieniu tej sprawy – mówi Mariusz Mrozek z zespołu prasowego stołecznej policji.
Równocześnie z poszukiwaniami Dawidka trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie śmierci Pawła Ż. Śledczy zlecili ekspertyzę ubrań mężczyzny, która ma wykazać czy była na nich krew dziecka. - Cały czas czekamy na wyniki badań - informuje Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.