Byliśmy w Stołecznym Ośrodku dla Osób Nietrzeźwych. Tak od środka wygląda "najdroższy hotel" w Warszawie
Adres izby wytrzeźwień znają wszyscy, którzy mieszkają w stolicy. Każdego dnia, według danych podawanych przez kierownika Działu Przerywania Ciągów Alkoholowych, korzysta z niego ok. 50 osób. Trafiają tam osoby z całego miasta, a decyzję o przetransportowaniu nietrzeźwej do izby podejmują funkcjonariusze policji lub straży miejskiej. − Przesłankami do umieszczenia w ośrodku jest stwarzanie oczywistego zagrożenia dla siebie bądź dla innych, ewentualnie wywołanie zgorszenia w miejscu publicznym bądź w miejscu pracy. To dwie przesłanki. Można mieć trzy promile, ale jeżeli człowiek zachowuje się normalnie, nie stwarza tego zagrożenia, może spokojnie udać się do domu, jeżeli jest w stanie − mówił reporterowi „Super Expressu” st. insp. Daniel Niedziółka ze stołecznej straży miejskiej.
Interwencja rozpoczyna się od wylegitymowania delikwenta. Jeżeli funkcjonariusze podejmą decyzję o przewiezieniu go do izby wytrzeźwień, osoba taka nie może liczyć na luksusy. Pomieszczenie przewozówki straży miejskiej to niecałe 2 metry kwadratowe, dwa siedzenia i pasy, którymi należy się przypiąć podczas transportu.
Po dojechaniu na ul. Kolską pijany musi przejść długą drogę, aż do czasu zapisania go do izby. − W pierwszym pokoju udzielamy ewentualnie takiej osobie pierwszej pomocy. Pytamy czy jest chora, czy ma jakieś dolegliwości. W tym pomieszczeniu mierzymy również podstawowe parametry życiowe: ciśnienie, saturację, temperaturę. Z tymi informacjami taka osoba trafia później jeszcze do lekarza, który przeprowadza dodatkowy wywiad lekarski − opowiada Daniel Witkowski, kierownik Działu Przerywania Ciągów Alkoholowych.
W kolejnym pomieszczeniu osoba nietrzeźwa słyszy ostateczną decyzję, podjętą wraz z lekarzem, czy „iksiński może przebywać w naszej placówce, czy też nie” − tłumaczy Witkowski.
− Kolejny pokój to oczekiwanie na przyjęcie. Należy oddać wszystkie swoje rzeczy prywatne, które po wyjściu z izby zostaną takiej osobie zwrócone. Delikwentowi zostanie nadany numer ewidencyjny. Dalej osoba zdejmuje swoje okrycie wierzchnie. Zdejmuje kurtkę, buty, oddaje pasek. Możemy zapewnić fizelinową odzież zastępczą, jeżeli pojawi się taka potrzeba. Jednak 99,9 proc. osób doprowadzonych zostaje w swoim okryciu wierzchnim − opowiada dalej kierownik DPCA.
Reporter „Super Expressu” mógł być klientem numer 15750, którego w tego roku przyjęto na izbę wytrzeźwień. − Do końca roku takich osób może być około 20 tysięcy − dodaje Witkowski.
− Po wywiadzie medycznym pacjent zostaje skierowany na salę o konkretnym numerze. Lekarz przypisuje jej numer. My wpisujemy to w kartę ewidencyjną i idziemy z taką osobą do windy. Winda też jest obiektem monitorowanym, tak jak wszystkie poprzednie pomieszczenia − prowadzi nas Daniel Witkowski.
Droga pijanego delikwenta kończy się w pokoju. − Mamy pokoje trzyosobowe i dwuosobowe, jednak tych jest mniej, zdecydowanie więcej jest pięcioosobowych i sześcioosobowych. W trakcie pobytu w ośrodku można napić się płynów: mamy kawę zbożową oraz wody. Nie dajemy kawy zwykłej ze względów zdrowotnych. Zbożowa dobrze gasi pragnienie. Jest możliwość wyjścia z pokoju na korytarz na badania przesiewowe. Musimy sprawdzać, czy osoba, która jest tutaj wiele godzin, już wytrzeźwiała. Niektórzy trzeźwieją szybciej, niektórzy wolniej, więc musimy to monitorować. Naszym podstawowym zadaniem jest przede wszystkim zaopiekowanie się tą osobą od momentu przywiezienia jej do momentu wytrzeźwienia. To maksymalnie 24 godziny. Chcemy, żeby to było jak najszybciej, jak najłagodniej, jak najprościej i bezpiecznie przede wszystkim − podsumowuje Witkowski.
Podstawą do wypisu jest badanie alkomatem. Jeżeli wynik jest na poziomie do 0.2 promili, osoba może opuścić izbę. − Każdym razem namawiamy do spotkania ze specjalistą, ale nie jest to obowiązkowe − dodał kierownik DPCA.