Sobkowicz stracił oko w czerwcu 1999 roku. Policja bez ostrzeżenia otworzyła wówczas ogień do demonstrujących pod Sejmem pracowników radomskiego Łucznika. - Demonstranci już się chyba rozchodzili. Zobaczyłem mężczyznę leżącego na ziemi. Podszedłem w jego kierunku. Zrobiłem parę zdjęć. A kiedy odsuwałem aparat od twarzy, poczułem straszliwy ból - opowiada Sobkowicz. Okazało się, że został trafiony wystrzelonym przez policjantów gumowym pociskiem. Kula strzaskała kość policzkową, oczodół i wybiła oko. Winą za ten incydent sąd obarczył policję. A w trakcie procesu ustalił, że strzelano ze złamaniem wszelkich procedur. Bez ostrzeżenia, bez celowania... W tym tygodniu, po latach procesu, na rzecz Sobkowicza orzeczono 250 tys. odszkodowania oraz rentę. Ale nie oznacza to końca jego gehenny. - Mamy prawo do odwołania i będziemy z niego korzystać - oświadczył w rozmowie z "Super Expressem" rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński.
Fotoreporter jest rozżalony. - Na leczenie i operację wydałem ponad 100 tys. złotych. Do tego musiałem kupić protezę oka. Kompletnie nie rozumiem uporu policji. To przecież oznacza przeciągnięcie sprawy przynajmniej o kolejne kilka lat. Dlaczego policja nie poczuwa się do odpowiedzialności? - martwi się Sobkowicz. Przypomina, że po apelu środowiska fotoreporterów w 2007 roku ówczesny szef MSWiA, Grzegorz Schetyna (47 l.), obiecał, że w tej sprawie stróże prawa nie będą się odwoływać od wyroku sądu. - Myślałem, że nowy minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller (58 l.) uszanuje wolę swojego poprzednika. Nie zależy mi na niekończących się procesach. Wolałbym być zdrowy - tłumaczy fotoreporter. A co na to MSWiA? Obiecało nam odpowiedzieć na początku przyszłego tygodnia.