- Toyota zajeżdżała drogę radiowozowi, gwałtownie hamowała i przyspieszała – mówiła Magdalena Bieniak ze stołecznej policji. Ostatecznie auto zepchnięte przez radiowóz wylądowało na ławce przystanku autobusowego. Wtedy wybiegło z niego czterech mężczyzn. Padły strzały ostrzegawcze. Dwóch udało się złapać, a dwóch uciekło. Ci którzy wpadli w ręce funkcjonariuszy usłyszeli zarzuty włamania do mieszkania i kradzieży złotej oraz srebrnej biżuterii i pieniędzy. W sumie starty wyniosły 10 tys. złotych. Sąd w Wołominie przyjął wniosek prokuratora i zastosował wobec nich tymczasowy 3-miesięczny areszt.
Okazało się, że szajka plądrowała jedno z mieszkań w Wołominie, ale nie zdążyli przed powrotem właściciela, który ich spłoszył i zadzwonił po policję. Dwóch zatrzymanych 39-latków usłyszało zarzut włamania za co grozi im nawet 10 lat za kratami. Z kolei pozostali uczestnicy ucieczki są nieuchwytni.
- Potwierdzam, że policja cały czas szuka tych dwóch mężczyzn – powiedział nam kom. Jarosław Florczak, z komendy stołecznej.