Chwilę przed godz. 12 kierowcy jadący mostem Siekierkowskim zauważyli taksówkarza, którego sposób kierowania pojazdem jednoznacznie wskazywał na jazdę pod wpływem. Zaniepokojeni poinformowali o tym policję. Dyżurny Komendy Stołecznej Policji skierował na miejsce dwa patrole - jeden z Mokotowa i drugi z Wilanowa. Kilka minut później policjanci potwierdzili, że mężczyzna jadący białym fordem faktycznie stwarza zagrożenie na drodze, kierując się w stronę ul. Wiertniczej. Jak wyjaśnił podkom. Robert Koniuszy, funkcjonariusze najpierw próbowali zatrzymać go, używając sygnałów świetlnych i dźwiękowych. - Kierowca jednak nie reagował. Jechał coraz bardziej niebezpiecznie, przyspieszał. W związku z powyższym policjanci podjęli decyzję o wykorzystaniu pojazdów służbowych jako środek przymusu bezpośredniego i zajechali mu drogę - powiedział policjant.
Taksówkarz nie miał wyjścia. Z impetem uderzył w radiowóz i się zatrzymał. Szybko wyszło na jaw, dlaczego tak bardzo bał się spotkania z policjantami. - Okazało się, że 44-letni kierowca ma 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu i ten wskaźnik rośnie. Został zatrzymany i przewieziony do policyjnego aresztu do wytrzeźwienia - wyjaśnił podkom. Robert Koniuszy.
NIE PRZEGAP: Zabójstwo w szkole w Wawrze. Emil B. dźgał nożem, a Kuba umierał we krwi. Zapadł wyrok
Policjanci na miejscu zabezpieczyli dowody, które przydadzą się podczas stawiania 44-latkowi zarzutów karnych. Po pierwsze taksówkarz kierował po alkoholu, a za to może trafić nawet na 2 lata do więzienia. Co więcej, nie zatrzymał się również do kontroli i zignorował polecenia policjantów. Za co z kolei może mu grozić od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. To jednak nie wszystko. - Sąd podejmie również decyzję w kwestii pozbawienia go uprawnień do kierowania pojazdem - dodał podkom. Koniuszy.