Ogień pojawił się w mieszkaniu na drugim pietrze, opanował też dach budynku i korytarz. – Usłyszałam krzyk: „Pali się!”. Pobiegłam do pokoju niepełnosprawnego syna, żebyśmy uciekali – opowiada Barbara Konopka (62 l.). Na pierwszym piętrze rozległ się płacz dzieci. – Byłam w pracy na noc. Zadzwonił do mnie 10-letni syn, zaczął krzyczeć do słuchawki: „Mamo, palimy się!”. Byłam w szoku. Złapałam kurtkę, wsiadłam w samochód i nawet nie wiem, kiedy dojechałam na miejsce. Byłam wcześniej niż strażacy.
Wbiegłam do mieszkania i próbowałam ratować dzieci – opowiada pani Wioletta Kolbusz (38 l.), mama trójki pociech, którą poparzył ogień. Strażacy po dotarciu na miejsce wyciągnęli w piżamach dzieci pani Wioletty przez okno, a z drugiego piętra znieśli Janinę J., u której w mieszkaniu wybuchł pożar. Kobieta leżała na korytarzu. Trafiła do szpitala, podobnie jak pięć innych osób z tego budynku. Mieszkańcy uważają, że ogień nie wybuchł przez przypadek.
– Sąsiadka z góry nie ma prądu, pali świeczkami i lubi sobie wypić. To przez nią nie mamy teraz gdzie mieszkać – tłumaczą zrozpaczeni. Miasto na razie zapewniło lokatorom tymczasowy pobyt w hotelu.