To straszne, gdy rodzice chowają dziecko. Niestety, wczoraj odbył się pogrzeb Jarka Kozery, młodego muzyka Kapeli, który w sobotę, 17 września został znaleziony martwy na schodach jednej z warszawskich kamienic.
- Nie spodziewałem się, że czarny garnitur będzie mi potrzebny... - mówił nam łamiącym się głosem Sylwester Kozera, ojciec Jarka i kierownik kapeli.
Z muzyką Jarek miał do czynienia od zawsze. Nie mogło więc być inaczej, musiał trafić do kapeli ojca. Śpiewał, grał na bębnie. I ten jego zielony bęben muzycy przynieśli wczoraj na pogrzeb. Stał w kościele św. Stefana przy ul. Czerniakowskiej u wezgłowia Jarka. Potem na cmentarzu przy grobie.
- Mieliśmy tyle planów. Tak cieszył się graniem. Dopóki będę żył, kapela będzie istniała. Dopóki wystarczy sił, nie mam innego wyjścia - mówi pan Sylwester.
Jarek miał przejąć zespół. Zostawił po sobie dwójkę dzieci. Został pochowany na cmentarzu przy ul. Korkowej w Marysinie.
Muzyk zginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Policja twierdzi, że to był wypadek. Rodzina - że został zamordowany.