Jak podaje Gazeta Wyborcza, komisja kilka razy wzywała byłą prezydent do złożenia zeznań w charakterze świadka w sprawie afery reprywatyzacyjnej. Eks-prezydent konsekwentnie odmawiała stawiania się przed komisją twierdząc, że komisja jest organem niekonstytucyjnym. We wrześniu 2017 roku komisja nałożyła na nią 15 tys. zł kary, a Urząd Skarbowy zajął ponad 12 tys. zł z jej prywatnego rachunku. Zrodziło to poważne wątpliwości, bo Gronkiewicz-Waltz była wzywana jako prezydent Warszawy, a nie osoba prywatna. W 2017 roku grzywny uchylił wojewódzki sad administracyjny, a rok później decyzję podtrzymał NSA. Tym razem Sędzia Iwona Bogucka wskazała, że ustawa o komisji weryfikacyjnej wiąże możliwość nałożenia grzywny z rozprawą. A na rozprawie świadek ma prawo odmówić zeznań, jeśli groziłoby mu to odpowiedzialnością.
Była głowa stołecznego ratusza odniosła się do sytuacji w uszczypliwy sposób. - Może i za komuny studiowałam, ale nauczycieli prawa miałam dobrych - powiedziała na łamach Gazety Wyborczej Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Czy komisja odda pieniądze?
Inicjatorem powstania komisji był europoseł Patryk Jaki. Stał także na czele powołanego przez siebie organu. Na fotelu przewodniczącego zastąpił go Sebastian Kaleta z Solidarnej Polski. - Wskazując, że nie mogliśmy jej wezwać w charakterze świadka, NSA wprost zignorował przepisy ustawy. To niedopuszczalne, aby sąd, zamiast badać prawidłowość stosowania przepisów, po prostu uznawał, że nie obowiązują. Będziemy analizować dalsze kroki w tej sprawie - powiedział cytowany przez Gazetę Wyborczą Kaleta.