Proces w sprawie zabójstwa niemieckich emerytów. Sędzia do oskarżonego: "Brzmi to tak, jakby pan tam był"
Zdzisław W. na pierwszej rozprawie zszokował obserwatorów i zirytował sąd, bo nawet gdy zeznawał, żuł gumę. - Jak tak żuję od 40 lat. To nałóg – usprawiedliwiał się. Wczoraj już nikt na to jego ruszanie szczęką nie zwracał uwagi. Za to sąd pilnie słuchał jego słów, a „Malowany” zabierał głos, kiedy tylko mógł. Powtarzał jak mantrę, że dowody przeciwko niemu zostały sfabrykowane, że za wszystkim stoi jego była żona, która rzekomo wspólnie z policją uknuła przeciwko niemu intrygę. Na ławę oskarżonych trafił w związku z wydarzeniami z 19 maja 2012 r. Wtedy na Siekierkach, na zarośniętym trawą terenie znaleziono czerwony kamper, a w nim ciała pary niemieckich emerytów, 63-letniej Silke G. i 62-letniego Petera H. Kobieta zginęła od czterech strzałów w głowę i klatkę piersiową. Mężczyzna, który siedział za kierownicą pojazdu, dostał strzał w głowę i miał podcięte gardło. Zmarł w szpitalu. Po latach prokuratura postawiła zarzuty Zdzisławowi W. Miało go zdradzić DNA na rękawiczce znalezionej niedaleko kampera. Biegła z zakresu genetyki sądowej potwierdziła, że ślady biologiczne na materiale dowodowym oraz materiale porównawczym są zgodne. – Wynik mocy tego dowodu określony został jako ekstremalnie mocny – stwierdziła ekspertka.
Oskarżony na poprzedniej rozprawie twierdził, że to nie jego rękawiczka. – Na znalezionej niby po trzech dniach rękawiczce nie mogło być śladów krwi zamordowanej, bo ta nie została postrzelona w żyłę. W takim wypadku krew nie miała prawa wytrysnąć – przekonywał jeszcze wczoraj. – Brzmi pan tak, jakby pan tam był – zgasił mówcę sędzia Paweł Dobosz. Sąd wezwał jeszcze dwóch świadków: byłego członka grupy mokotowskiej Artura P. oraz Roberta A. Obaj nie mieli w tej sprawie niczego do powiedzenia. Następna rozprawa odbędzie się w czerwcu.