Na opublikowanym jesienią 2012 roku filmie doskonale widać, jak dwóch osiłków atakuje mężczyzn stojących w kolejce do baru. Jeden jest wyjątkowo brutalny. Kiedy leżąca na ziemi ofiara nie ma już siły się bronić, bandzior kopie ją po głowie, a na koniec ostentacyjnie opluwa. To właśnie tego zbira przez ponad pół roku szukali policjanci.
Jak dowiedział się "Super Express", stołeczna policja, między innymi dzięki informacjom od mieszkańców Warszawy, już w grudniu wiedziała, kim jest bandyta, gdzie mieszka oraz pracuje. Z ustaleń wynikało, że mężczyzna jest bardzo niebezpieczny, to ekspert od wschodnich sztuk walki. Mundurowi szykowali się do zatrzymania bandyty. Jednak prowadząca postępowanie prokurator Anna Wiśniewska uznała, że... nie ma takiej potrzeby i zamiast tego wystawiła osiłkowi wezwanie do złożenia wyjaśnień w charakterze świadka, które wysłano... pocztą.
Efekt? Zbir oczywiście na wezwanie się nie stawił. Teraz wie już, że policjanci depczą mu po piętach i prawdopodobnie będzie się ukrywał. Zamiast więc złapać brutalnego bandytę, śledczy poinformowali go uprzejmie, że jest na celowniku i dali czas na ucieczkę.
Zapytaliśmy w prokuraturze okręgowej, czy ostrzeganie bandytów przed zbliżającym się zatrzymaniem to normalna procedura.
- Prowadząca sprawę prokurator jest na urlopie. Ja nie mam dostępu do akt i nie znam tej sprawy, więc nie będę jej komentować - ucina rozmowę Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Na kogo spadnie odpowiedzialność, kiedy niebezpieczny zbir skatuje następnego człowieka? Na to pytanie śledczy też nie potrafili odpowiedzieć.