Spróchniałe stropy w kamienicy w każdej chwili mogą runąć. - Chodzę po kuchni i czuję, jak podłoga się zapada. Szklana zastawa dosłownie dzwoni, podskakując w szafkach - żali się Anna Żukowska-Zieniewicz (48 l.), która mieszka na pierwszym piętrze feralnego domu. - Nie da się tu oddychać. Smród, zagrzybienie i pleśń powodują, że można się udusić - dodaje jej mąż Marcin Zieniewicz (32 l.).
Dramat zaczął się kilka tygodni temu. - Kiedy była ostatnia wielka ulewa, prąd przechodził przez zawilgocone ściany. Wezwałam więc straż pożarną. Strażacy kazali odłączyć prąd - relacjonują mieszkańcy.
Pod koniec czerwca inspektor nadzoru budowlanego kazał natychmiast wyprowadzić lokatorów z tej kamienicy, odłączyć instalację elektryczną, wykonać zabezpieczenia uniemożliwiające wejście do budynku oraz wydzielenie strefy zagrożenia katastrofy budowlanej. Oczywiście od tamtej pory urzędnicy nie zrobili nic, by zapewnić ludziom bezpieczeństwo.
- To jakaś kpina! Żyjemy tu na tykającej bombie i w każdej chwili możemy zginąć! - denerwuje się Marcin Zieniewicz. Lokator poprosił burmistrza Włoch Tomasza Wąsowicza (37 l.) o interwencję. Ten jedyne co na razie zrobił, to wyznaczył mu termin spotkania na... najbliższy poniedziałek! - Do tego czasu ten dom może zawalić się sto razy! - denerwuje się lokator.