- W pierwszy dzień wojny uciekłyśmy z bombardowanego Charkowa. Mój brat przewiózł nas do miasta w zachodniej Ukrainie, stamtąd pojechałyśmy autobusem do Warszawy - relacjonuje Ola Kotelevets (35 l.), która do Polski uciekła z 5-letnią Rimą, 16-letnią Weroniką i 64-letnią Nadią. Jeszcze tydzień temu Ola była ekonomistką w firmie cukierniczej, a dzieci wiodły szczęśliwe i beztroskie życie. Bezlitosny los sprawił, że musiały opuścić swoje doczesne życie. - W naszej okolicy niszczone są przedszkole, szkoły i szpitale - wyznaje Ola. Komunikacja pomiędzy emerytką a jej gośćmi nie należy do najprostszych, ponieważ ani Barbara nie mówi płynnie po Rosyjsku, ani jej goście po Polsku. Mimo tego wspólnie spędzają czas, gotują, a komunikację ułatwiają im gesty. - Przyjęłam je, bo rozumiem co mogą teraz czuć. My Polacy mamy dobrze, bo jesteśmy u siebie, a uchodźcy są daleko od domu - mówi Barbara.
Michał, syn Pani Barbary zorganizował zbiórkę żywności i najbardziej potrzebnych rzeczy. Sąsiedzi szybko zapełnili lodówkę w ich domu i z podziwem patrzą na gościnność emerytki. - Jesteśmy niezwykle wdzięczni Pani Barbarze oraz wszystkim którzy przynoszą nam jedzenie i rzeczy konieczne do życia. Nie chcę myśleć co byśmy zrobiły bez tej pomocy… - wyznaje Ola Kotelevets.
- Mieszkam na parterze, a moi goście z Ukrainy mieszkają na piętrze. Wszystkie cztery Panie są bardzo sympatyczne i dobrze się dogadujemy - mówi Barbara Supieta (75 l.), mieszkanka Rembertowa.
Polecany artykuł:
Takich historii jak ta jest mnóstwo. W weekend reporterzy „Super Expressu” odwiedzili warszawskie dworce kolejowe. Z pociągów wysiadały zmęczone kilkudziesięciogodzinną podróżą osoby, które nierzadko miały ze sobą zaledwie torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
- Sąsiedzi okazali się ogromną hojnością i regularnie przynoszą Pani Barbarze jedzenie i produkty higieniczne - mówi Barbara.