Tragedia do której doszło w Warszawie, to efekt ogromnego konfliktu pomiędzy Tomaszem M. a jego żoną Justyną. Para chciała się rozwieść, ale nie umiała się dogadać w sprawie opieki nad dziećmi – czteroletnim Arturkiem i sześcioletnią Kornelią. W takich sytuacjach zwaśnieni rodzicie trafiają do specjalnego zespołu psychologów i psychiatrów, którzy działają przy sądach. Diagnoza lekarzy była taka, że Tomasz M. jest bardzo silnie związany emocjonalnie z dziećmi i co najważniejsze – nie stanowi dla nich zagrożenia.
Tymczasem w trakcie rozwodu Tomasz i Justyna nie ograniczali się do wymiany pism procesowych. Ona wysyłała do prokuratury informacje, że mąż ją nęka i prześladuje. On zabierał dzieci wbrew jej woli. Raz pojechał z synem aż pod Monachium, gdzie dziecko odebrała mu miejscowa policja. Innym razem, co widać na nagranym przez niego filmie, dzieci nie chciały wyjść z samochodu i pójść do matki, więc wywiązała się szarpanina. Zdarzyło się też ojciec zabrał Arturka na taras znajdujący się na dachu wysokiego budynku, aby pokazać mu panoramę miasta. Matka wpadła w panikę. Bała się, że mężczyzna chce skoczyć z tarasu wraz z dzieckiem. Przyjechała policja, która odebrała dziecko.
- Po tym zdarzeniu Tomasz M. znów był badany przez psychiatrę, który potwierdził, że mężczyzna nie stanowi zagrożenia dla swoich dzieci – mówi Sylwia Jastrzemska, rzeczniczka Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który prowadził sprawę rozwodową Tomasza i Justyny. A jednak stało się. W minioną niedzielę Tomasz przyjechał do Warszawy, żeby spotkać się z dziećmi. Zabrał je do sali zabaw Kolorado na Bemowie. Towarzyszył im kurator, bo decyzja sądu tylko w jego towarzystwie Tomasz mógł widywać Arturka i Kornelię. Ale mężczyzna zmylił jego czujność, zabrał synka do toalety, zamknął się z nim w kabinie, a potem napoił dziecko i siebie zabójczą miksturą. Obaj wkrótce zmarli w szpitalu.