Mocny wywiad na Godzinę "W"

Race i krzyki, to metoda na podpalenie Polski - mówi Halina Strzelecka, uczestniczka Powstania Warszawskiego

2024-08-01 14:41

Halina Strzelecka (96 l.) ps. Grażyna, w Powstaniu Warszawskim łączniczka w Śródmieściu, sanitariuszka patrolu sanitarnego 3 Rejonu „Ratusz apeluje, by godnie obchodzić 80. rocznicę Powstania i Godzinę "W". - Demonstracje, race i krzyki, to nie jest metoda na bezpieczną Polskę, to metoda na podpalenie Polski. Tylko spokój może dać to bezpieczeństwo, nie spory, przekleństwa i waśnie. Polska będzie bezpieczna, jeżeli będziemy mogli w spokoju działać, pracować i uczyć się mówi nam w wywiadzie Halina Strzelecka.

Uczestniczka Powstania apeluje o spokój

Halina Strzelecka (96 l.) ps. Grażyna, w Powstaniu Warszawskim łączniczka w Śródmieściu, sanitariuszka patrolu sanitarnego 3 Rejonu „Ratusz”, po powstaniu wywieziona do Niemiec, pracowała w fabryce zbrojeniowej w Turyngii, wróciła do Warszawy w 1947 r. po wojnie została prof. farmaceutyki, była wykładowczynią Akademii Medycznej, dziekanem Wydziału Farmaceutycznego i dyrektorem Instytutu Nauki o Leku.

„Super Express”: - Godzina „W”, godzina 17 1 sierpnia w Warszawie jest niezwykła – tłumy zatrzymują się na ulicach, tłumy pamiętają o waszym bohaterskim zrywie, ale jest też wciąż – jak wyszło z badań – 33 proc. mieszkańców stolicy która nie potrafi podać prawidłowo daty wybuchu Powstania Warszawskiego. To jak to z tą pamięcią jest?

Halina Strzelecka: - Trzeba pamiętać. Ale też trzeba dziś szukać metod, żeby Polska była wciąż bezpieczna. To jest najważniejsze. Demonstracje, race i krzyki, to nie jest metoda na bezpieczną Polskę, to metoda na podpalenie Polski. Tylko spokój może dać to bezpieczeństwo, nie spory, przekleństwa i waśnie. Polska będzie bezpieczna, jeżeli będziemy mogli w spokoju działać, pracować i uczyć się.

Co pani ma na myśli, mówiąc o „podpaleniu Polski”?

Takie formy czczenia pamięci, których nie nazwałabym godnymi. Jeśli są jakieś wystąpienia niezgodne z ogólnymi normami, pełne przekleństw i wyzwisk, z racami i atmosferą niepokoju, to nie tędy droga. Dlatego podpisując z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim i dyrektorem Muzeum Powstania Janem Ołdakowskim apel o godne uczczenie pamięci Powstania Warszawskiego w tym jubileuszowym roku, wezwałam też organizatorów różnych demonstracji do spokoju i refleksji. I rozmowy. Takie wystąpienia jak na rodzie Dmowskiego w latach poprzednich, bolały mnie bardzo.

Często śniło mi się Powstanie

Czy często śnią się pan obrazy z 1944 roku?

Dawniej mi się bardzo często śniło powstanie, teraz już rzadziej, chyba, że siadam do pisania czegoś, albo czytam i przypominam sobie, to te obrazy wracają, a jakże…

Tragiczne, czy piękne są te obrazy w pani pamięci po 80. latach od tamtych wydarzeń?

Powstanie było i takie, i takie. Chyba dla każdego. Ja w powstaniu straciłam narzeczonego, chłopaka z „Parasola”. Widziałam wiele bólu, ran i śmierci. Ale nigdy nie zapomnę tego ogromnego wzruszenia 2 sierpnia, drugiego dnia powstania, kiedy „Garbaty” (pchor. Jerzy Frymus ps. „Garbaty” - red) zawiesił polską flagę na Prudentialu. Staliśmy wtedy na pl. Dąbrowskiego, płakaliśmy ze szczęścia, ściskaliśmy się i śpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła…”. A potem kolejne miłe momenty, gdy Niemcy wychodzili z PAST-y i gmachu Poczty Głównej z podniesionymi rękami. Patrzyliśmy z nadzieją, że ci, którzy nas gnębili, są tu teraz w charakterze jeńców. W takich chwilach wierzyliśmy, że się uda, że można góry przenosić!

Ale się nie udało. Z dnia na dzień było coraz gorzej, coraz trudniej, boleśniej…

Ja pochodzę z Kresów, dla mnie podwójnie tragiczne było patrzeć i słyszeć, jak oddawane są tamte ziemie, jak nasi sojusznicy ustępują Stalinowi. To był wtedy ogromny zawód i gniew, że Świat nie widzi, nie chce widzieć prawdziwych intencji Stalina. Dlatego tak mocno czuję to, co teraz dzieje się za naszą wschodnią granicą i wiem, jak bardzo ważne jest, by świat nie ustępował Putinowi i Rosji... Ale, jak to się mówi, nadzieja umiera ostatnia. Uczmy się na tamtych błędach i pamiętajmy!

Walczyliśmy o spokój. Normalne życie bez ran i cierpienia

Może to banalne pytanie, ale jednocześnie chyba trudne. O co pani, osobiście wtedy walczyła? O co pani chodziło?

Mnie osobiście? Gdy jako 16-letnia sanitariuszka na pl. Dąbrowskiego patrzyłam na rany kolegów? O spokój. Po prostu. O normalne, wolne życie, bez tych ran i cierpienia.

Najstraszniejszy dla pani moment z Powstania…?

Mam dwa takie momenty. Jeden, to śmierć narzeczonego Rafała Białeckiego z „Parasola”, bardzo walecznego chłopca, który zgłaszał się do każdej akcji i którejś niestety zginął. A drugi, to gdy w kościele św. Krzyża pod jednym z chłopaków rozerwał się granat. Przyniesiono go do nas, kapelan powiedział mi: „Grażyna, posiedź przy nim, bo jest bardzo niespokojny”. Usiadłam, wzięłam go za rękę, mówiłam, że będzie dobrze, choć wiedziałam, że to już jego ostatnie chwile. On jakby wtedy na parę sekund oprzytomniał i spojrzał na mnie. Chwilę później zmarł. Po jego śmierci sekretarka tego naszego punktu sanitarnego wyjęła mu portfel z kieszeni i woła mnie. Okazało się, że to jest mój sąsiad, którego nie poznałam, tak był zmieniony od ran. A z tego portfela wypadło moje zdjęcie... To był dla mnie szok. Zupełnie nie wiedziałam, że on się mną interesuje. Ale może tak miało być, że to ja byłam przy nim w ostatnich chwilach i trzymałam go za rękę przed śmiercią…

Chodzi pani na jego grób?

Tak. Leży na Powązkach cywilnych, miał pseudonim „Wąż”. I wciąż chodzę na grób Rafała, który leży w kwaterze „Parasola”.

Czy te ofiary były konieczne? Pani narzeczony, ten rozerwany przez granat „Wąż” i 200 tys. innych poległych i zamordowanych, z których tylko 16 tys. było żołnierzami...

Nie. To bardzo dyskusyjna sprawa. Ale nie mówię o samym wybuchu Powstania. Ono musiało wybuchnąć. Myślę, że można było wiele istnień ocalić, gdyby Świat zareagował wtedy na nasz zryw inaczej. Uczmy się na błędach!

Rozmawiała Izabela Kraj

Sonda
Czy Powstanie Warszawskie musiało wybuchnąć?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki