Robią protesty, marsze, chodzą na sesje i próbują przekonać radnych PO i urzędników, że po planowanej przez nich rewolucji w szkołach nie będzie ich stać na obiady dla dzieci. Ci są głusi na ich apele. Na kilku sesjach, spotkaniach komisji oświaty, które odbyły się już w dzielnicach, nie chcieli nawet słuchać ich argumentów. Na innych w ogóle nie raczyli się pojawić. Wczoraj swoje podejście do rodziców pokazali radni ze Śródmieścia. Choć nie znaleźli czasu na środową nadzwyczajną sesję na temat stołówek, to w czwartkowe popołudnie stawili się w urzędzie, by objadać się smakołykami na organizowanym przez burmistrza jajeczku. Hubert Aszyk (30 l.), Paweł Martofel (29 l.), Daniel Łaga (36 l.) i Katarzyna Wiśniewska (42 l.) - oto ci, którzy bawili wczoraj w urzędzie dzielnicy przy ul. Nowogrodzkiej.
To, jak traktuje się rodziców, pokazali też radni PO z Mokotowa. Na wtorkowej sesji nie raczyli odpowiedzieć im na niemal żadne z pytań, w dodatku bardzo konkretnych. Nie próbowali też nawet uzasadnić, dlaczego w ogóle chcą likwidować stołówki.
Rodzice są wściekli. - Radni i urzędnicy co krok dają popis arogancji. Nie powinni tak traktować ludzi, dla których przecież pracują - mówi Monika Rutkowska (39 l.) z Mokotowa. Wspierająca rodziców opozycja nie kryje oburzenia. - Radni nie mają prawa lekceważyć mieszkańców. To tchórzostwo, za które powinni utracić diety! - mówi Grzegorz Walkiewicz ze Śródmieścia. Wtóruje mu Radosław Sosnowski (41 l.), radny PiS z Mokotowa. - Radni Platformy zamknęli się na dialog. Tak jakby realizowali wyłącznie partyjne polecenia. Zupełnie stracili kontakt z mieszkańcami - stwierdza. Mieszkańcy nieraz przypominali, że wezmą to pod uwagę przed wyborami.