W mieszkaniu państwa Konopackich na Woli wszystko jest już niemal gotowe na pojawienie się potomka. W marcu na świat przyjść ma ich pierwszy synek. - Jeszcze nie wybraliśmy imienia - przyznaje pani Karolina (30 l.). Na kilka tygodni przed rozwiązaniem przyszli rodzice postanowili zapisać się do szkoły rodzenia w szpitalu przy ul. Madalińskiego, bo tamtejsi lekarze prowadzą ciążę. - Odesłano nas jednak z kwitkiem. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że za zajęcia trzeba płacić, i to aż 500 zł, bo miasto nie podpisało z kliniką nowej umowy - opowiada pani Karolina. Razem z partnerem postanowiła znaleźć inną szkołę rodzenia. - Byliśmy w kilku miejscach, ale za każdym razem słyszeliśmy, że na darmowe zajęcia trzeba poczekać - tłumaczy pan Bartosz (31.).
Okazuje się, że wszystkiemu winni są spóźnialscy urzędnicy. Konkurs na zajęcia, które miały ruszyć w styczniu, ogłosili bowiem 20 grudnia, a jego wyniki mają być znane dopiero... 27 stycznia. Bezpłatne zajęcia przygotowujące do porodu mają ruszyć 2 lutego. - Od lat z własnej inicjatywy dofinansowujemy szkoły rodzenia. Gdy pracowaliśmy nad budżetem na ten rok, długo nie było wiadomo, ile pieniędzy będziemy w stanie przeznaczyć na bezpłatne zajęcia dla przyszłych rodziców - wyjaśnia Bartosz Milczarczyk (34 l.), rzecznik Ratusza.
Zobacz: Dramat rodziny Anny Matusiak: Zabrali mi dzieci bo nie mam szkół
Takie tłumaczenia nie przekonują radnego miasta Marcina Rzońcy (39 l.) z Twojego Ruchu. - To ewidentna niesprawiedliwość. Nie może być tak, że część warszawianek musi płacić za przygotowanie do porodu. Prezydent stolicy powinna wyciągnąć surowe konsekwencje wobec osób, które popełniły błąd - mówi. Zażądał już od prezydent wyjaśnień w tej sprawie.
Odpowiedź na pytanie, czy Ratusz zamierza zwrócić pieniądze rodzicom, którzy szkoły rodzenia opłacili sami, jest już jednak jasna - urząd nie ma takich planów.