Pani Jola w niedzielę rano wybrała się z dziećmi do dziadków. Miały wręczyć im zaległe laurki z okazji dnia babci i dziadka, ale nie zastali ich w domu.
- Poszliśmy w odwiedziny do moich rodziców. Ale nikogo nie było w domu. Zadzwoniłam i zapytałam, gdzie są, powiedzieli, że na cmentarzu u wnuczki (5 lat temu dziewczynka zmarła po chorobie-red. ), zatem wracaliśmy do domu - opowiada poszkodowana w wypadku 35-latka. Nawet w najgorszym śnie nie przypuszczała, że w pobliżu ich domu dojdzie do tragedii. Kiedy cała trójka weszła na pasy, uderzyło w nich rozpędzone punto. - Z tego co pamiętam kierowca jechał szybko i podobno nawet nie hamował - mówi Jola. Ponoć spieszył się do kościoła. Ona i dzieci przeleciały nad maską samochodu i spadły kilka metrów dalej. Dziecięcy rowerek i hulajnoga rozpadły się na kawałki.
- My akurat wracaliśmy z cmentarza i słyszeliśmy, jak karetki jechały. Widziałam też helikopter. Ale nie przypuszczałam, że do mojej córki i wnuczków – mówi zrozpaczona babcia. 3-letni Adrianek był reanimowany. Udało się przywrócić mu funkcje życiowe, ale nadal stan był krytyczny, gdy śmigłowiec transportował chłopca ze starszą siostrą do szpitala w Warszawie. Nadal ich stan jest ciężki. Są w śpiączce farmakologicznej. - 74-letni kierowca punto był trzeźwy, został przesłuchany i zwolniony - informuje Monika Helińska z Komendy Policji w Żyrardowie. Prokuratura w Żyrardowie wszczęła śledztwo w sprawie potrącenia. Policja prosi o kontakt wszystkich świadków niedzielnego wypadku.