- Przyjechałem do Polski 4 miesiące temu, do pracy. Zostałem oficjalnie zatrudniony przez Bolta i wszystko było w porządku, do teraz... Przejazd zamówiła Anna (48 l.). Gdy przyjechałem na miejsce, ona podeszła i powiedziała abym chwilę zaczekał na jej partnera. Czekałem kilka minut, ona czekała na zewnątrz, a jej nie widziałem. Mężczyzna przyszedł i zaczął szarpać za klamkę tylnych drzwi. Otworzyłem mu, on od razu wsiadł i strzelił mi w plecy. Wtedy para uciekła. Nadal nie dlaczego to się stało – mówi wciąż obolały Navroz.
Zobacz: Koszmarna śmierć w byłej żwirowni. Znaleziono ciało młodego mężczyzny [ZDJĘCIA]
Po tym jak Navroz został postrzelony w okolice kręgosłupa, został przewieziony do szpitala na Szaserów. Tam spędził cztery dni, po czym został wypisany. Ze względu na brak ubezpieczenia lecznica chce, aby zapłacił aż 3600 złotych. Placówka dzień w dzień dzwoni, upominając się o należne im pieniądze.
- Bolt nie chce mi pomóc. Całą sprawę dokładnie opisałem i powiedziałem, że potrzebuje pomocy finansowej. Firma się mną nie interesuje, nikt nie pyta mnie jak się czuje. Pomagali mi tylko koledzy. Nie wiem jak teraz wyślę pieniądze do rodziny – mówi poszkodowany.
Przeczytaj: Warszawa. Zazdrosny furiat strzelił taksówkarzowi w plecy. „Nie wiem czy przeżyję”. Wstrząsająca relacja rannego
- Atak na kierowcę współpracującego z naszą platformą, który miał miejsce w Warszawie 31 maja został zgłoszony w aplikacji przez właściciela floty, w której był zatrudniony kierowca. Od momentu zgłoszenia incydentu nasz zespół pozostaje w kontakcie z partnerem flotowym i kierowcą oraz robi wszystko by wesprzeć ich w tej sytuacji – podaje Joanna Maraczyk, rzecznik prasowa firmy Bolt.
Na ten moment nikt nie podjął bezpośredniej pomocy. Korporacja zapewnia wsparcie, którego z utęsknieniem wyczekuje poszkodowany Navroz.
Poniżej znajdziesz galerię zdjęć.