Przerażający obraz po pożarze sali weselnej w Pruszkowie
Dziennikarzom „Super Expressu”, którzy pojechali w poniedziałek na miejsce pogorzeliska w Pruszkowie po kilku minutach spaceru wokół strawionego przez ogień budynku ukazała się starsza kobieta. Cała dygotała, a ręce i ubrania miała ubrudzone sadzą. - Jestem właścicielką – powiedziała do dziennikarzy przez łzy i zaprosiła do środka przepraszając za brak warunków do przyjęcia gości. - To wszystko co nam się ostało – dodała łamliwym głosem, pokazując na kuchnię, kilka lodówek i niewielką spiżarnię. W tle krzątał się mężczyzna – mąż kobiety – który wycierał z sadzy kartonowe pudełka. Jak właścicielka poprowadziła reporterów dalej, ich oczom ukazała się ogromna sala dosłownie zasypana zwęglonymi szczątkami stołów, krzeseł i weselnych rekwizytów. Dach doszczętnie spłonął. Pozostały jedynie ponadgryzane przez ogień najgrubsze drewniane belki. - Tu mieliśmy taką piękną salę, nazywaliśmy ją „kominkowa”. Tam stał taki duży solidny stół dla państwa młodych. A pod antresolą było miejsce dla orkiestry. Wszystko urządzone w rycerskim stylu – wymieniała kobieta. Na piętrze, z kilku pokoi dla gości i mieszkania właścicieli ostały się tylko solidne żelbetowe schody i metalowe drzwi przeciwpożarowe. Wszystko, co było na poddaszu doszczętnie spłonęło. - Mieliśmy tam oszczędności w gotówce, wszystkie ubrania i rzeczy codziennego użytku. Teraz nie mamy nic – wyznała kobieta, która jednak mimo takiej osobistej tragedii, zapytana o najpilniejszą teraz potrzebę pomyślała najpierw o innych. - Chciałabym jak najszybciej oddać zaliczki, które pobrałam od klientów na kolejne przyjęcia. Grafik był zapełniony do końca roku – skomentowała kobieta.
Właściciele stracili wszystko. Potrzebują pomocy
Grażyna i Włodzimierz Bernabiuk oprócz całych swoich serc, włożyli w budowę i prowadzenie pruszkowskiego „Zajazdu pod Jaworem” wszystkie swoje oszczędności. Sala weselna powstała w 2005 roku. Początkowy kosztorys inwestycji opiewał na 3,5 mln zł ale koszty wciąż rosły. Właściciele byli zmuszeni zaciągnąć kredyt – niestety we frankach szwajcarskich. Z czasem interes zaczął jednak kwitnąć i wyszli na prostą. Piątkowa tragedia spowodowała, że małżeństwo zostało z niczym. - Planowałam przekazać wszystko moim dzieciom. Teraz nie mam nic. Z ubezpieczenia dostanę może 2 mln zł. Ja szacuję szkody na jakieś 8 mln – podsumowała Grażyna Bernabiuk, która będzie wdzięczna każdej osobie, która w jakikolwiek sposób będzie chciała pomóc w obliczu nieszczęścia. Skontaktować się z nią można pod numerem telefonu 530 158 251.
Aktualnie właściciele dach nad głową znaleźli u rodziny. Lada dzień zaplanowana jest ekspertyza biegłych, którzy wycenią szkody. Z relacji świadków wynika, że do pożaru doszło na skutek spięcia w instalacji elektrycznej. Goście weselni zdążyli się w porę ewakuować. W pożarze na szczęście nikt nie ucierpiał.