- Nasz synek urodził się ze skrajną postacią wady serca. Ma już za sobą bardzo ciężką operację, dramatyczną walkę o życie. Wydawało się, że nasza historia skończy się happy endem… Niestety tak nie jest - pisze pani Basia Grabik-Rusielewicz apelując o pomoc. Franio ma zaledwie 3,5-roku, a już ma za sobą kilkugodzinne operacje ratujące życie.
Pani Basia wraz z mężem Łukaszem mają trójkę wspaniałych dzieci: 6,5-letnią Emilkę, 3,5-letniego Frania i 1,5-rocznego Feliksa. Mieszkają w warszawskiej dzielnicy Wesoła, ale ich życie nie jest do końca radosne. Choroba syna jest jak tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć, rujnując doszczętnie ich świat.
Już będąc w ciąży pani Basia wiedziała, że jej dziecko urodzi się ze skrajną postacią wady serca. Mimo to zdecydowała się urodzić i zawalczyć o zdrowie synka. Franio urodził się ze zrośnięciem pnia płucnego z ubytkiem przegrody międzykomorowej i naczyniami krążenia obocznego. Lekarze początkowo nie dawali mu żadnych szans na leczenie. Nagle pojawiło się światełko w tunelu - operacja we Włoszech. Profesor Carotti, znany kardiochirurg, podjął się leczenia Franka.
NIE PRZEGAP: Dramat pacjentów Szpitala Praskiego. "Ograniczenie zakresu funkcjonowania do procedur ratujących życie"
Trwająca 12 godzin operacja miała być całkowitą korektą serca. Lekarze ogłosili sukces. Po kontroli w Polsce lekarze zalecili jednak kolejny zabieg we Włoszech. Chodziło o poszerzenie naczyń płucnych. - Wada Franka polegała na tym, że on po prostu nie miał naczyń, które prowadzą krew z serca do płuc. Trzeba było te naczynie zrekonstruować z naczyń krążenia obocznego, które odchodziły od aorty - wyjaśniła mama Frania. W tym przypadku włoscy lekarze również ogłosili swoje zwycięstwo nad chorobą małego pacjenta. Tłumaczyli, że teraz Franiowi leki nie będą potrzebne. Ma po prostu rosnąć i się rozwijać. Niestety, niedługo potem okrutna prawda wyszła na jaw.
Po powrocie do kraju rodziców zaniepokoił wygląd skóry synka. - Niepokoiło nas to, że Franuś jest słaby, szary na twarzy. Ten kolor popiołu był symptomem, że dzieje się coś złego - mówi pani Basia. Prawda okazała się straszna - lekarze z Włoch zataili, że podczas ostatniego zabiegu doszło do powikłań. Stan Frania, zamiast się polepszać, zaczął stawać się coraz poważniejszy.
Lekarze w Polsce i w Europie odmówili podjęcia się dalszego leczenia dziecka. Jedyna nadzieją jest teraz kosztowna operacja w USA. Na podstawie badań, które pani Basia wysłała do ośrodka w Stanford, Franek został kandydatem do operacji. - Widzą szansę rekonstrukcji tego naczynia, ale potrzeba więcej badań, by w stu procentach go zakwalifikować. Poprosiłam ich o wycenę takiej operacji. Wycenili ją na milion dwieście tysięcy dolarów - powiedziała mama Franka.
Dzielny chłopiec rośnie jak na drożdżach, ale jego serce w pewnym momencie nie da już rady pompować krwi. Im dłużej lekarze muszą zwlekać z jego operacją, tym więcej strat choroba wyrządzi w jego organizmie. - Na razie Franio chodzi do przedszkola, ale przyjdzie później czas, że będzie mu ciężko zrobić pięć, dziesięć kroków. Potem będzie jeździć na wózku inwalidzkim. Aż w końcu jego serduszko nie da rady i stanie - mówi zrozpaczona mama chłopca.
Z każdym dniem Franio staje się starszy, a jego organizm słabnie, sprawiając, że operacja jest coraz bardziej ryzykowna. Czas nie gra tu na korzyść chłopca. Liczy się każdy dzień, a do uzbierania potrzebnej kwoty jeszcze długa droga. By dać Frankowi szansę na normalne życie, nadal brakuje ponad 3 mln złotych. Wystarczy niewielka wpłata, by przybliżyć go do operacji ratującej życia. Pomóżmy mu wrócić do zdrowia. Dajmy szansę, by mógł beztrosko bawić się ze swoją siostrą Emilką i półtorarocznym braciszkiem Feliksem. Link zbiórki znajduje się tutaj.