Serce pana Franciszka nie wytrzymało, gdy jego klacz padła na ziemię.
Franciszek K. z Zalesia pod Mińskiem Mazowieckim kochał swoje konie ponad życie. Oddałby za nie wszystko. Te zwierzęta były jego oczkiem w głowie. Chronił je przed grsującymi w okolicy wilkami. Mimo, że miał problemy z krążeniem, to zawsze powtarzał, że jego serce cieszy się najbardziej i zdrowieje gdy widzi swoich czterokopytnych przyjaciół. Marek K. (74 l.) brat pana Franciszka obawiał się, że to lekceważenie zdrowia źle się skończy.
W połowie sierpnia Franciszek źle się czuł od samego rana. Kręcił się po obejściu i już miał iść do wioski, gdy na pastwisku zobaczył leżącego źrebaka. – Zatrzymał się, chwycił za serce i z grymasem na twarzy pobiegł w kierunku leżącego konia. Pobiegłem za nim. Franek tracił oddech, podszedł do źrebaka i ukląkł – opowiada brat pana Franka. - Pobiegłem po samochód i na siłę zapakowałem brata do środka. Wił się już bólu i płakał, że mała klacz Ruda zdechła. Zawiozłem go do szpitala, od razu został przyjęty z podejrzeniem zawału. Następnego dnia Franek zmarł. Obwiniam siebie za śmierć brata, bo już dawno powinienem zawieźć go do lekarza – ociera łzy trzymając zdjęcie pana Franciszka. Klacz Ruda wyzdrowiała w ciągu trzech tygodni. Okazuje się, że była chora na rodokokozę źrebiąt, która spowodowała silne zapalenie płuc i osłabienie. – Teraz bardzo mi głupio, bo od razu powinienem sprawdzić czy źrebak żyje. Franek kochał konie całym sercem i oddał je za nie – powiedział w rozmowie z reporterem "Super Expressu" spoglądając na mały ołtarzyk ze zdjęciem brata.