Mieszkańcy są przerażeni. Boją się oddychać i wychodzić z domów, by nie narażać się na działanie trujących oparów. Magazyny, do których zwieziono beczki m.in. z trichloroetanem, który powoduje raka i jest szkodliwy dla skóry i dróg oddechowych, znajdują się w samym centrum wsi, tuż obok szkoły podstawowej i ujęcia wody, z którego korzysta 60 proc. mieszkańców.
- Na miejscu ujawniliśmy odpady pochodzące z produkcji farb, klejów i lakierów – wylicza Krzysztof Gołębiewski z Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Warszawie. Śledczy rozpoczęli dochodzenie w sprawie nielegalnego składowania niebezpiecznych, rakotwórczych i wybuchowych substancji. Aresztowanych zostało 8 osób. Wśród nich Hubert W. właściciel firmy, która wynajęła magazyny od właściciela Pawła P. Tyle, że miała tam być sortowania odzieży używanej. A zamiast ciuchów stanęło kilkaset beczek z trucizną. - My tu siedzimy jak na bombie. Przecież ta trucizna może wybuchnąć albo przedostać się do wód gruntowych - bulwersuje się mieszkaniec Borkowic Marcin Włodarczyk (44 l.).
Kilka dni temu do urzędu gminy dotarła ekspertyza biegłego z zakresu pożarnictwa, który ocenił stopień zagrożenia i uznał, że gdyby doszło do wybuchu, zagrożona jest pobliska szkoła. - Nie możemy ryzykować. Ze względów bezpieczeństwa zamknęliśmy więc podstawówkę i gimnazjum. 177 uczniów do końca roku będzie się uczyć w dwóch okolicznych placówkach - mówi wójt Borkowic Robert Fidos.
Mieszkańcy domagają się wywiezienia trucizny z wioski. Na razie jednak urząd nie ma na to pieniędzy. Potrzeba 3 mln. zł.