Korupcja przez lata kwitła w Areszcie Śledczym na Białołęce. Sprawa wyszła na jaw, dzięki zawiadomieniu, które złożył Sebastian K. - jeden z członków narkotykowej bandy. Napisał on w kwietniu 2019 r. list, w którym ujawnił śledczym strukturę grupy i zakres jej działalności. K. posiadał liczne dokumenty potwierdzające rozliczenia finansowe, wpłaty, dysponował również własnymi zapiskami i obszernym grypsem. Przemycano amfetaminę, kokainę, marihuanę, mefedron.
ZOBACZ TEŻ: Strzelanina w banku pod Warszawą. Napadł, bo miał chorą żonę
W jednym z jego zeszytów były notatki, z których wynikało, że w proceder przemycania narkotyków na teren aresztu mogą być zaangażowane dwie panie adwokat – Monika Ch. oraz Olga J. Miały one przywozić środki odurzające na Białołękę i przekazywać je w trakcie widzeń adwokackich z osadzonymi. Kobiety zostały zatrzymane jesienią 2020 r.
Korupcja sięgała również strażników więziennych. Brali oni pieniądze, za dostarczanie więźniom dodatkowych atrakcji w trakcie pobytu za kratkami. Bez problemu w ręce bossów mafii trafiały paczki żywnościowe, listy, które nie przechodziły cenzury, sterydy i strzykawki, gumy do ćwiczeń, suplementy, ubrania, telefony komórkowe, czytniki do kart mikro-SD, perfumy, alkohol, a nawet pas i rękawice bokserskie.
W grudniu 2019 roku Sebastian K. opowiedział prokuraturze o tym, jak wyglądało przekupywanie funkcjonariuszy. Ustalono m.in., że na korumpowanie funkcjonariuszy Służby Więziennej przeznaczano 20 proc. od kwoty zysku z obrotu narkotykami. Każdy ze strażników miał swój pseudonim, przypisany był też do konkretnej funkcji w grupie, niektórzy mieli tylko "przymykać oko" na naruszanie regulaminu, inni ułatwiali popełnianie przestępstw, np. dostarczając za 500 zł mikrotelefony komórkowe (najczęściej L8STAR, albo w zegarku) lub sami brali udział w przestępstwach, np. rozprowadzając narkotyki.
NIE PRZEGAP: Jagodzianki u Gessler kosztują fortunę. Cena zwala z nóg
U skorumpowanego strażnika specjalne usługi mogli wykupić sobie tylko grypsujący, których wcześniej zaakceptowało szefostwo grupy. Część "klawiszy" brała miesięcznie pensję w wysokości 1000 zł, inni dostawali pieniądze po wykonaniu konkretnego zadania!
Większość funkcjonariuszy Służby Więziennej nie przyznała się do winy. Jeden z podejrzanych strażników potwierdził jednak słowa Sebastiana K. i przyznał, że wielokrotnie przekazywał paczki, które nigdy nie powinny znaleźć się na terenie aresztu śledczego. Powiedział również, że w ramach "współpracy" z osadzonymi, strażnicy informowali również o planowanych przeszukaniach cel mieszkalnych, by tamci zdążyli ukryć nielegalnie posiadany towar. Funkcjonariusz wyjaśnił, że za przekazanie jednej przesyłki brało się około 500 zł, co było "normą", a tygodniowy dostęp do telefonu bez limitów kosztował 100 zł. Kolejne 100 zł kosztowała możliwość nielimitowanego korzystania z telewizora w celi mieszkalnej przez tydzień. Za 50 zł pozwalali też osadzonym dłużej korzystać z łaźni albo spacerniaka.
Śledztwo w sprawie grupy przestępczej składającej się z więźniów, strażników i adwokatów prowadzi Mazowiecki Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie. W sprawie podejrzanych było prawie 40 osób. Akt oskarżenia dotyczący siedmiu z nich został w połowie lipca skierowany do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga. Wśród oskarżonych są szef mafii pruszkowskiej Andrzej Z. "Słowik", bossowie gangu mokotowskiego Sebastian L. "Lepa", Wojciech S. "Wojtas", Artur N. "Arczi", Andrzej Z. "Słowik", Tomaszowi R. "Garbaty" oraz Adam M. "Japa" i Krzysztof P. "Mały Krzyś".