Warszawa. Wojsko wyciąga samolot z bagna. Szeroko zakrojona akcja potrwa wiele godzin
W Warszawie trwa akcja usuwania samolotu, który 1 marca lądował awaryjnie na polanie w Wawrze. To teren wyjątkowo podmokły, więc usunięcie wraku przysparza sporo trudności. Na miejscu zjawiło się wojsko ze specjalistycznym sprzętem, Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, a także prokurator i właścicielka samolotu, pani Ewa Sachajko.
"Mój mechanik będzie przez około trzy godziny odkręcał skrzydła samolotu. Miało to nastąpić wczoraj, jednak policja go nie wpuściła. Twierdzili, że nie ma prawa tutaj podchodzić, więc wszystko przesunęło się na dzisiaj." - mówiła w rozmowie z "Super Expressem".
Samolot przed wyciągnięciem z bagna został rozmontowany na części, po czym wojsko przetransportowało go łodziami w bezpieczne miejsce.
17-latek chciał zobaczyć samolot i wpadł do bagna
Wcześniej pisaliśmy o akcji ratunkowej, która była prowadzona z powodu nierozważnego 17-latka. Chłopak chciał "zdobyć" wrak i ugrzązł w bagnie. Szczęśliwie udało mu się wydostać i po dotarciu na skrzydło samolotu zadzwonił po pomoc.
Pani Ewa jeszcze przed tym wydarzeniem informowała, że dotarły do niej wiadomości o licznych próbach dostania się do samolotu przez ciekawskich "zwiedzających". Dopiero po akcji ratowniczej podjęto działania mające na celu usunięcie maszyny z pola.
"Cieszę się, że ten samolot wreszcie zostanie wyciągnięty. To też jest duże niebezpieczeństwo dla mieszkańców. Ostatnio prawie utopił się tutaj 17-latek. Natomiast dla mnie to wrak. Na początku ten samolot jeszcze dałoby się uratować, ale po pielgrzymkach, deptaniu go po skrzydłach to nie wiem, czy da się coś więcej z niego uratować." - powiedziała pani Ewa. Ma żal do prokuratury, że podjęcie decyzji w sprawie samolotu zajęło półtora miesiąca.
Właścicielka samolotu zarzuca prokuraturze opieszałość
Pani Ewa Sachajko ma żal do prokuratury. Od awaryjnego lądowania 1 marca do czasu wyciągnięcia samolotu z bagna minęło półtora miesiąca, chociaż sama proponowała wzięcie na siebie kosztów finansowych i organizacji przedsięwzięcia.
W tym czasie sprzęt został zniszczony przez wandali, a wyposażeniu maszyny z pewnością nie pomogła wszechobecna wilgoć. Właścicielka zdaje sobie sprawę, że samolotu wartego 250 tysięcy złotych już nie da się uratować - może liczyć jedynie na odzyskanie niektórych części.
"Brak mi określenia na tę współpracę. To skandaliczne, że ten samolot tak długo tutaj leżał. Zastanawiam się jaki to teraz jest materiał dowodowy dla pana prokuratora, kiedy tak naprawdę przez półtora miesiąca ten samolot nie był zabezpieczony. Chodziły tu pielgrzymki: dzieciaki, wandale... Wszyscy mogli chodzić, oprócz mnie, bo ja "zatrę ślady". Zginęły kluczyki, bo były zostawione w stacyjce. Samolot nie był zabezpieczony. Dopiero po zainteresowaniu mediów coś się ruszyło." - powiedziała nam na miejscu zdarzenia.