- To oni zaatakowali nas nożami. Doskonale rozpoznaję napastników! - nauczyciel angielskiego Steven J. (42 l.), jeden z uczestników krwawego spotkania, wskazał palcem siedzących na ławie oskarżonych, doprowadzonych w kajdankach Macieja S. (35 l.) i Wiktora Ł. (29 l.). W grudniowe popołudnie nie spodobało im się, że grupa chłopaków głośno zachowuje się na klatce bloku na osiedlu Ostrobramska. I choć ci spokojnie wyszli z bloku, chwilę później zostali zaatakowali. - Szli do nas z nożami schowanymi w rękawach. Nie mieliśmy czasu uciekać. Wszystko rozegrało się w ciągu maksymalnie 50 sekund - mówili. Według Stevena J. najpierw dźgnął go w bok Wiktor Ł., później w brzuch dwukrotnie dostał ciosy od Macieja S. Po tym ataku poraniony nauczyciel zapadł w tygodniową śpiączkę. Gdy adwokaci oskarżonych dopytywali go wczoraj, jak byli ubrani napastnicy, stracił cierpliwość. - To głupie pytanie! Ja byłem ranny, prawie umarłem. A pan po roku wiedziałby, jakie miał na sobie ubranie?! - odparował. Pamiętał natomiast, że gdy Maciej S. biegł do nich z nożem schowanym w rękawie, "na jego twarzy był duży uśmiech".
Według zeznań kolejnego świadka, Łukasza B., który został w tym procesie oskarżycielem posiłkowym, to od ciosów maczetą zadawanych przez Macieja S. zmarł na miejscu ich kolega, Dominik. Wczoraj na sali sądowej pojawiło się wielu kolegów Dominika z sekcji tenisa oraz rodzina. - Patrzę w twarz zabójcom mojego syna podczas kolejnej rozprawy i nie widzę ich skruchy. Nie spodziewam się jej! Chcę dla nich najcięższej kary. Oni biegli po to, żeby zabić. Bo jak wytłumaczyć jedenaście ciosów nożem? - mówi wciąż ze łzami w oczach matka Dominika, Irena Miecznikowska. Za dwa tygodnie kolejne przesłuchania. Zabójcom grozi nawet dożywocie.
Zobacz: Warszawa. Ten "miły" chłopak to brutalny zboczeniec
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail