Śmierć małej Hani w wypadku w Przęsławicach. Jej ojciec usłyszał tylko świst
Jak informuje tvnwarszawa.pl, ruszył proces ws. śmierci małej Hani. 15-miesięczna dziewczynka zginęła w wypadku w Przęsławicach pod Sochaczewem, gdy w jej wózek uderzył biały nissan infiniti. Wszystko działo się 2 kwietnia 2021 r., gdy Łukasz, ojciec Hani, zabrał ją i jej 3-letniego braciszka Franka na spacer. Cała trójka szła lewą stroną jezdni, ale w drodze powrotnej mężczyznę i prowadzony przez niego wózek potrącił Zbigniew W., który chwilę wcześniej z nieznanych przyczyn zjechał z prawego pasa na lewy. Kierowca uciekł z miejsca wypadku, a dziewczynka wypadła z wózka i uderzyła o ogrodzenie. Poszkodowana była jeszcze reanimowana, ale jej obrażenia były zbyt ciężkie, by udało się uratować jej życie. Ranny został również jej ojciec, ale nic poważnego mu się nie stało. Mężczyzna zeznał przed sądem, że lewą ręką trzymał syna, a prawą - wózek, gdy za plecami usłyszał świst.
Dalsza część tekstu pod galerią z miejsca wypadku w Przęsławicach, w którym zginęła mała Hania.
- Gdyby trwało to dużej, zszedłbym na pobocze. To trwało sekundę. On jechał za mną, dlatego go nie widziałem. Nie wierzyłem w to, co się stało. Widziałem tylko biały samochód, który z lewego pasa wraca na prawy. Złapałem córkę na ręce. Wiedziałem, że syn stoi z boku, ale nie zwracałem na niego uwagi. Widziałem, jak ten samochód nie hamuje, tylko wytraca prędkość, tak jakby ktoś zdjął nogę z gazu - powiedział przed sądem ojciec małej Hani, którego cytuje tvnwarszawa.pl.
Śmierć małej Hani w wypadku w Przęsławicach. Zbigniew W. niczego nie pamięta
Jak informuje tvnwarszawa.pl, oskarżony o spowodowanie wypadku w Przęsławicach Zbigniew W. zeznał przed sądem w Sochaczewie, że nie pamięta momentu zdarzenia i nie wie, dlaczego zjechał na lewy pas jezdni. Twierdził, że nie wiedział, że uderzył w wózek z dzieckiem, a raczej w rowerzystę - gdy zobaczył biegnącego w kierunku samochodu mężczyznę, po prostu przestraszył się i uciekł. Mimo że 62-latek uciekł z miejsca zdarzenia, to zatrzymał się nieco dalej, by... się załatwić. Później zadzwonił do żony, ale nie powiedział jej o zdarzeniu, i znowu ruszył w drogę. Swoją ucieczkę z miejsca wypadku w Przęsławicach tłumaczył sytuacją z roku 1978, w której brał udział.
Dalsza część tekstu pod wideo z rozmową z dziadkiem małej Hani.
- Kiedyś miałem taką przygodę, że stanąłem przed przejazdem kolejowym i przepuszczałem pociąg i tam z bocznej drogi wyjechał ciągnik z maszyną rolniczą, który zahaczył o mój samochód. Przyjechała milicja i wlepiła mi mandat za to, że nie zjechałem samochodem z drogi. Nie ukarali sprawcy zdarzenia, tylko mnie. Ze wsi się chłopy zlecieli i mi grozili. Ledwo się stamtąd wydostałem. Bałem się, że ta sytuacja się powtórzy - powiedział kierowca oskarżony o śmiertelne potrącenie małej Hani, którego cytuje tvnwarszawa.pl.
Czytaj też: Wyszków. Jerzy N. przyznał się do zabicia żony i teściowej. Ofiar mogło być więcej! [NOWE FAKTY]
Śmierć małej Hani w wypadku w Przęsławicach. "Zobacz, kogo zabiłeś. Ona miała dopiero 15 miesięcy"
Jak informuje tvnwarszawa.pl, w dniu wypadku w Przęsławicach, w którym zginęła mała Hania, miało dojść do innego niebezpiecznego zdarzenia, być może również z udziałem kierowcy białego nissana infiniti. Ojciec dziewczynki dowiedział się o nim od swojego szwagra. Ok. godz. 18 Aleksandra, koleżanka z pracy mężczyzny, która była wtedy w ciąży, wracała z kościoła razem z siostrą. Druga z kobiet prowadziła ponadto wózek ze swoją siostrzenicą. Rodzina szła poboczem, gdy zobaczyła jadący z naprzeciwka samochód, który poruszał się z dużą prędkością. Kobietom wydawało się, że jedzie prosto na nie, dlatego mimo że poruszały się poboczem, zeszły jeszcze bardziej na bok.
Tymczasem Zbigniew W. zeznał zaraz po zatrzymaniu, że jechał wolno. Wtedy mężczyzna nie przyznał się do spowodowania wypadku w Przęsławicach, natomiast przed sądem w Sochaczewie w ogóle nie odniósł się już do kwestii swojego udziału w zdarzeniu, chociaż jednocześnie przeprosił. Ojciec Hani podszedł do niego w czasie poniedziałkowej rozprawy, pokazując zdjęcie córki i mówiąc: "Zobacz, kogo zabiłeś. Ona miała dopiero 15 miesięcy" - informuje tvnwarszawa.pl. Żona Łukasza nie była w stanie przyjść do sądu.
Dalsza część tekstu pod galerią z pogrzebu małej Hani.
- Franek ciągle się pyta o siostrę, pyta się, dlaczego jest w niebie, czy kiedyś do niej polecimy samolotem. Widzi ją na zdjęciach, całuje i ciągle się pyta, kiedy się z nią pobawi. Po wypadku dla mnie życie zmieniło się tragicznie. Cały czas się obwiniam, że wyszedłem z dziećmi, dlaczego poszedłem w tę stronę, dlaczego tam. Obwiniałem się, że jem obiad, a Hania nie. Żona też czuje się tragicznie. Nie potrafiliśmy sobie wytłumaczyć, co złego zrobiliśmy, że nas to spotkało. Żona nie jest w stanie odebrać syna z przedszkola. Kiedy zrobiła to pierwszy raz, dowiedziała się, że w grupie jest malutka Hania - powiedział przed sądem mężczyzna, którego cytuje tvnwarszawa.pl.