Robert Brylewski (+57 l.) był słynnym muzykiem rockowym i reggae. Zmarł po tym, jak 28 stycznia 2018 r. został zaatakowany i brutalnie pobity w bramie kamienicy na Pradze-Północ. Powodem ataku na muzyka miał być konflikt związany z zakupem mieszkania. Syn byłej właścicielki mieszkania, które kupiła partnerka muzyka, zaatakował Brylewskiego i pobił. Muzyk zdążył jeszcze dojść o własnych siłach do pobliskiego sklepu i tam stracił przytomność. Nieprzytomny Brylewski trafił do szpitala. Przeszedł trepanację czaszki. Operacja się udała i po jakimś czasie wrócił do domu. Jednak po kilkunastu dniach ponownie wrócił do szpitala. W trakcie leczenia okazało się, że musi mieć kolejną operację. Był w ciężkim stanie i zapadł w śpiączkę, z której już się nie wybudził. Zmarł w wyniku problemów z krążeniem i zatrzymaniem akcji serca...
Zobacz koniecznie: Śmierć Roberta Brylewskiego - policja zatrzymała mężczyznę, który pobił muzyka
Dalsza część artykułu znajduje się pod galerią zdjęć.
Śmierć Roberta Brylewskiego. Jaki będzie wyrok?
Blisko rok po jego śmierci przed sądem na ławie oskarżonych zasiadł Tomasz J.
- Póki nie skończy się proces, nie będziemy miały szansy na przeżycie spokojnie żałoby - mówiły córki Roberta Brylewskiego Ewa i Sara, które były oskarżycielkami posiłkowymi.
A proces był dość długi. Od kwietnia 2019 r. odbyło się ponad trzydzieści rozpraw. Tomasz J. przyznał się, że pobił muzyka. Wielokrotnie za to przepraszał rodzinę. Ale przekonywał, że nie chciał go zabić, działał w szale. Na ogłoszenie wyroku nie chciał przyjść. Mówił, że może tego nie przeżyć. - Klient nie chciał być doprowadzony, bo nie wie czy by uniósł ciężar tego wyroku -powiedziała "Super Expressowi" Ewelina Zawiślak, obrońca oskarżonego.
Sprawdź: Robert Brylewski nie żyje. Znany muzyk zmarł w wieku 57 lat
Prokurator wnosił o wymierzenie mężczyźnie kary 15 lat pozbawienia wolności, a obrońcy o uniewinnienie. Prokurator Wojciech Misiewicz z Prokuratury Rejonowej Warszawa Praga-Północ w końcowej mowie stwierdził, że tak duża liczba rozpraw i przeprowadzonych dowodów wnioskowanych przez obronę oskarżonego sprawiły, że „można było zapomnieć, czego tak naprawdę dotyczy ta sprawa”.
- A dotyczy ona brutalnie prostej kwestii - skatowania zupełnie niewinnego człowieka przez agresywnego, pobudzonego kokainą i alkoholem oskarżonego - stwierdził prokurator Misiewicz.
Sąd nieco złagodził wyrok - wymierzył Tomaszowi J. 13 lat więzienia i 100 tys zł zadośćuczynienia rodzinie.