Gehenna mieszkańców bloków przy ul. Reymonta na Wawrzyszewie zaczęła się we wtorek. - Usłyszałam kapanie. Spojrzałam na sufit i zdębiałam. Zobaczyłam purchle i lejącą się z nich wodę! - opowiada Wiesława Matuszewska. Skąd wzięła się ta woda? Przyszły roztopy i zgromadzony na dachu śnieg zaczął się roztapiać. Warstwa białego puchu jest nawet metrowej grubości!
Przeczytaj koniecznie: Podlaskie: Mój mąż zginął podczas odśnieżania
Lejąca się z dachu woda doszczętnie zniszczyła sufit i ściany przy oknie. Wiesława Matuszewska co kilkadziesiąt minut musi kłaść na parapecie ręcznik, na który leje się woda.
- Nie spałam przez tę wodę dwie noce. Jestem na skraju wyczerpania nerwowego. A te urzędasy ani myślą przysłać na dach kogoś, kto zgarnąłby śnieg - żali się pani Wiesława. Dodatkowo za jej oknem dynda trzymetrowy sopel! Pani Matuszewska prosiła spółdzielnię o zbicie go. Spadający z dziesiątego piętra kawał lodu mógłby zabić przechodzącą pod blokiem osobę! - Ale pracownicy tej spółdzielni mają to kompletnie w nosie! - załamuje się Matuszewska.
Przeczytaj koniecznie: Warszawa: nie chcemy płacić za parkowanie w zaspach!
Piotr Buczyński, dyrektor do spraw technicznych osiedla Wawrzyszew, nie widzi problemu. - Ta pani musi się do nas zgłosić i dostanie odszkodowanko - mówi beztrosko dyrektor. Nie interesuje go, że na dachu zalega śnieg, a z gzymsu dyndają sople.
- Przecież one nie spadną. A jak spadną, to spadną na trawnik i nikomu nic nie będzie. Poza tym mamy trzy kilometry gzymsów do nadzoru i nie jesteśmy w stanie tego upilnować - tłumaczy Piotr Buczyński.
Straż miejska dziennie otrzymuje 20 tysięcy zgłoszeń o nieodśnieżonych ulicach, chodnikach i dachach. Żeby pogonić zaniedbującego odśnieżanie administratora do roboty, trzeba zadzwonić do straży miejskiej pod nr telefonu 986.