Dziesięciu żołnierzy w specjalnych kombinezonach wyciągnęło na suchy ląd, rozbity 1 marca w Wawrze, prywatny samolot. - Była to wyjątkowa akcja. Po raz pierwszy realizowaliśmy takie działania jako jednostka wojsk inżynieryjnych - mówił nam podpułkownik Mariusz Łuszczyński z Mazowieckiego Pułku Saperów z Kazunia Nowego, który dowodził przedsięwzięciem.
Rozbitą, 48-letnią cessnę najpierw trzeba było rozebrać na części. Żołnierze za pomocą łodzi desantowej i wyciągarki, najpierw wyciągnęli skrzydła maszyny, a później wydobyli kadłub. Później samolotem zajęli się przedstawiciele komisji badającej wypadki lotnicze, którzy przeprowadzili wstępne oględziny.
Cessna na krótko trafi do jednostki wojskowej. - Po wymontowaniu silnika zostanie przetransportowana do zakładów lotniczych, gdzie śledczy będą badali przyczyny wypadku - dodał ppłk Łuszczyński.
Akcję wydobycia samolotu obserwował prokurator, na którego prośbę dowództwo sił zbrojnych wysłało na miejsce żołnierzy z Kazunia Nowego. Maszyna musiała zostać zabrana z bagien, bo w ostatnim czasie zaczęły do niej wędrować „wycieczki” ciekawskich mieszkańców.
- Cieszę się, że wreszcie samolot został wyciągnięty. Ostatnio prawie utopił się tu 17-latek. Natomiast dla mnie to wrak. Na początku samolot jeszcze dałoby się uratować, ale po tych pielgrzymkach, deptaniu go po skrzydłach, nie nadaje się już do naprawy - skomentowała nam Ewa Sachajko (50 l.) właścicielka samolotu, która wyceniła swoją stratę na 250 tys. zł.
Kobieta przyznała, że jej samolot cieszył się dużym powodzeniem i zarabiał na siebie. - W dniu wypadku sama latałam nim przez około dwie godziny. Później inny pilot wypożyczył go na lot turystyczny - dodała pani Ewa. - Poleciał w warunkach oblodzeniowych, z którymi nie był obeznany i nie użył odpowiednio podgrzewania gaźnika. Prawdopodobnie doszło do oblodzenia i silnik stracił moc. Na szczęście pilot wyszedł z wypadku o własnych siłach - dodała właścicielka samolotu.