Kajetan Poznański zamordował nauczycielkę włoskiego na ich pierwszym spotkaniu
Tę historię znali wszyscy, bo przez lata nie schodziła z łamów mediów. Kajetan Poznański, rocznik 1989, syn pani prokurator i szanowanego architekta, absolwent najlepszego liceum w Poznaniu, student dziennikarstwa UW, bibliotekarz, filolog klasyczny, niespełniony dziennikarz. Szczupły, wysoki, śniady, ciemnooki. W 2016 r. w Warszawie zamordował nauczycielkę języka włoskiego Katarzynę J. na ich pierwszym spotkaniu. Odciął jej głowę, rozczłonkowane zwłoki przewiózł taksówką do wynajmowanego przez siebie mieszkania i próbował spalić. Uciekł za granicę, ale po 14 dniach został złapany na Malcie. Wszystkie media obiegły zdjęcia „Hannibala z Żoliborza” ciemnowłosego, chudego, wysokiego mężczyzny w kasku ochronnym i kajdankach. On sam nie krył fascynacji filmową postacią seryjnego mordercy Hannibala Lectera.
Przez kolejne lata przed sądami toczył się proces, ale też spór o to, czy Poznański jest poczytalny, czy chory psychiczne, a jeśli tak, to jak tę chorobę sklasyfikować? Tę zbrodnię, później zatrzymanie i śledztwo Kajetana P. opisywała na łamach „Super Expressu” Hanna Dobrowolska, wtedy jako reporterka naszej gazety. Dziś - jako autorka książki „Taki dobry chłopak. Sprawa Kajetana Poznańskiego” - wraca do tej sprawy. I sięga głębiej, niż da się sięgnąć w nawet obszernych gazetowych artykułach.
Jak się zostaje potworem?
- Sprawa bibliotekarza nazywanego „Hannibalem z Żoliborza” wrosła w mój reporterski życiorys, jako jedna z prawdziwie „moich”. Taka, w której dotarłam dalej niż inni. Pomysł na książkę przyszedł naturalnie, ale w miarę kopania w aktach, rozwijania zagadkowych wątków z ekspertami od badania ludzkiego umysłu, zrozumiałam, że jeszcze do niedawna o tej sprawie nie wiedziałam nic – mówi Hanna Dobrowolska. I przyznaje, że najbardziej dumna jest z tego, że historię, która pozornie wszyscy znają, o której, zdawałoby się, napisano już wszystko, udało się przedstawić od zupełnie nowej strony.
- Sprostałam sądzę zadaniu, by pokazać coś więcej niż tylko jednowymiarowego potwora, jakim Kajetan przez lata był w przestrzeni medialnej. Moja książka to próba odpowiedzi na pytanie „jak się zostaje potworem?”- mówi autorka „Takiego dobrego chłopaka”.
Wiemy co mówił Kajetan w procesie za zamkniętymi drzwiami
Proces Kajetana Poznańskiego toczył się za zamkniętymi drzwiami. Dobrowolska przeczytała tysiące stron akt sądowych, interpretowała zeznania Kajetana z psychiatrami, rozmawiała z prokuratorami i profilerami. Stąd dziś już wiemy, co za sądowymi drzwiami opowiadał oskarżony. I jaka walka toczyła się między biegłymi psychiatrami o jego portret psychologiczny.
„Moja żądza zabójstwa wyrosła z ciągłej frustracji, nerwów i niepokoju. Targała mną żądza zjedzenia mięsa, które uważałem, że powinienem upolować sam. Ale.. zwierzętom współczułem bardziej niż ludziom. Pragnąłem udowodnić, że życie ludzkie jest tyle samo warte, co życie innych zwierząt. Powinienem zapytać ofiarę o jej dietę przed zabójstwem.. Może też była wegetarianką? To mój największy grzech w tym wszystkim” – oceniał Kajetan w rozmowie terapeutą.
Kontrolowany bełkot Hannibala z Żoliborza
‒ Żałuje Pan, że ją zabił? – pytał psycholog. ‒ Tak samo żałuję, że zabiłem tę kobietę, jak tego, że zabiłem kurę, albo kupiłem mięso w sklepie – twierdził.” - to jedno z jego wyjaśnień cytowane w książce. Ale jest też inne: „Nie zależało mi na cierpieniu ofiary. To nie sprawiało mi przyjemności. Robiłem tylko to, co musiałem robić, jak rzeźnik. Nie brałem pod uwagę użycia broni palnej. Poderżnięcie komuś gardła to coś odpowiednio bezpośredniego. Było trochę szarpaniny, więc pogłębiłem nacięcie. Nie chodziło mi o to, żeby to trwało – zapewniał.”.
A kilkanaście miesięcy później: „Czy pan może nam powiedzieć, dlaczego pan w ogóle tu jest? – pytali biegli, próbując nakłonić do rzeczowej rozmowy.
‒ Szmata nie żyjeee.
‒ A jak to się stało, że jak to pan określił dosadnie „szmata nie żyje”?
‒ No bo tam wpadł nóż i zrobił takie umz-umz. A ja zrobiłem benc-benc i ona menc, menc. Cienc, cienc.
‒ A gdzie ten nóż wpadł? W które miejsce?
‒ On wpadł tu – powiedział, pokazując szyję i charcząc.- I ona robiła ech, ech, cechu, cechu.
‒ A długo ona robiła „echu, echu”?
‒ Jakąś minutę bez pięciu sekund i na dwie zuche były tu-tu-tu i się sciuł na mechu.”
Ten bełkot, to była tylko gra. Gra mężczyzny, który przyznał, że izolacja daje mu wewnętrzny spokój.
Na ławie oskarżonych siedział człowiek, wobec którego wydano trzy różne opinie sądowo-psychiatyczne, dotyczące stanu psychicznego podczas jednej zbrodni. Pierwsi biegli mówili: chory, do leczenia. Drudzy: poczytalność ograniczona w stopniu znacznym, na granicy choroby, ale można przypisać winę. Trzeci: wiedział, co robi i jakie będą konsekwencje, ale był tak zaburzony, że nie mógł odstąpić od zabójstwa.
Psychiatrzy i profilerzy o Kajetanie:
„Ma zaburzenia osobowości o typie mieszanym, z dominującą komponentą narcystyczną, jest także egocentryczny, impulsywny, agresywny, niedojrzały i ma wielkościowe mniemanie na swój temat.”,
„Pewne elementy zachowania Kajetana Poznańskiego zbieżne są z cechami charakteryzującymi osobowość schizotypową. Jest to utrwalony wzorzec deficytów społecznych i interpersonalnych – wyrażający się silnym poczuciem dyskomfortu w bliskich relacjach i ograniczoną zdolnością do nawiązywania takich relacji”.
„Należy przyjąć, iż główną motywacją sprawcy było dokonanie aktu zabicia człowieka, dające mu możliwość sprawdzenia się, jako osoby wyzbytej z emocji strachu, lęku i uczuć wyższych (...). Tego typu zachowanie nosi cechy motywacji instrumentalnej, zdolność kontroli nad sytuacją stanowi zysk psychologiczny z dokonania zabójstwa. Daje poczucie mocy, dużej wartości, absolutnego posiadania drugiego człowieka, ewentualnie przekonanie o zrównaniu się z Bogiem”.
A więc Hannibal Lecter, bóg, czy potwór? A może jest jeszcze jakaś tajemnica? Kajetan Poznański, ani nikt z jego rodziny nie zgodził się na rozmowę z autorką książki.
Kajetan Poznański został skazany na dożywocie. Kolejne instancje podtrzymywały wyrok. Przed nami jeszcze tylko ostatecznie rozstrzygająca rozprawa kasacyjna w Sądzie Najwyższym. Na razie terminu brak.
Poniżej prezentujemy fragmenty książki "Taki dobry chłopak. Sprawa Kajetana Poznańskiego". Wydawnictwo Harde.
Spotkanie z autorka książki odbędzie się w środę 23 października Faktycznym Domu Kultury przy ul. Gałczyńskiego 12 w Warszawie.
***
„Napijesz się czegoś?” – zapytała, a on poprosił o herbatę. Kasia poszła do kuchni, włączyła czajnik i zauważyła, że jej nowy uczeń wyraźnie się krępuje. Zdjął płaszcz, ale kręcił się z nim po korytarzu, jakby nie wiedział czy chce zostać, czy uciekać. Zaparzyła herbatę, uśmiechnęła się do niego i zaproponowała pomoc. W końcu był pierwszy raz w jej mieszkaniu, może nie mógł się odnaleźć. Minęła wysokiego bruneta o ciemnych oczach i wzięła od niego bosmankę, wieszając na haczyku. Nie zdążyła się nawet odwrócić, gdy dźgnął ją nożem w szyję.
‒ Czego chcesz? – jęknęła, opadając mu w ramiona.
‒ Ciiii... zaraz się skończy... ‒ szepnął jej do ucha.
W mieszkaniu zapadła cisza. Herbata wystygła.
***
„Weszliśmy do skromnie umeblowanego pokoju, w którym leżały zwłoki szczupłej kobiety w pozycji embrionalnej. Ciało było nadpalone, owinięte w czarny worek i chyba jakąś torbę. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, kim jest pokrzywdzona. O sprawcy też nie mieliśmy żadnego pojęcia. W tym lokalu w momencie pożaru nikogo nie było” – usłyszałam. Do momentu pojawienia się prokuratora nikt nie dotykał przedmiotów znajdujących się w mieszkaniu. Dopiero gdy formalnie rozpoczęły się oględziny pomieszczeń, jeden z techników znalazł w rogu pokoju dużą torbę, przypominającą pokrowiec na pościel. W środku schowany był ciemny plecak z okularami pływackimi, czepkiem i ręcznikiem, były tam spakowane również damskie kapcie, zakrwawione różowe rękawice i coś, czego technicy nie spodziewali się znaleźć. „Panie prokuratorze, jest głowa” – powiedział technik policyjny. Widzieli już niejedne zwłoki, ale ten widok trudno było wymazać później z pamięci. Kobieta wyglądała jak lalka, a jasne długie włosy miała posklejane krwią, którą w protokole opisano później jako „substancja koloru brunatnego”. Zrobili zdjęcia.
***
Opisał śledczym jak obserwował blok, w którym mieszkała. Doskonale pamiętał moment, w którym dostał się w końcu do mieszkania i pozbawił ją życia jednym ciosem zadanym „o tu” – powiedział, wskazując na szyję.
‒ Skąd pomysł na cios w tętnicę? – pytał pełnomocnik rodziny ofiary.
‒ Z wyobraźni – odparł Kajetan. – Nie zależało mi na cierpieniu ofiary. To nie sprawiało mi przyjemności. Robiłem tylko to, co musiałem robić, jak rzeźnik. Nie brałem pod uwagę użycia broni palnej. Poderżnięcie komuś gardła to coś odpowiednio bezpośredniego. Było trochę szarpaniny, więc pogłębiłem nacięcie. Nie chodziło mi o to, żeby to trwało – zapewniał, choć dla rodziny pokrzywdzonej cierpieniem było każde wypowiedziane przez niego słowo. Poznański powiedział śledczym, że przygotowywał się do zabójstwa od strony praktycznej. Nie sprawdzał nigdzie, jak i gdzie należy ugodzić ofiarę, by sprawnie odebrać jej życie. Wyznał jednak, że w celu sprawdzenia się zabił wcześniej kurę – przywiózł ją do domu w klatce dla kota ‒ i żółwia, którego złapał i upiekł podczas wyprawy do Grecji. Oba te stworzenia zjadł.
***
‒ Obciąłem głowę ze względów praktycznych. Głowa nieco waży. Potem był już potok niezręczności... ‒ przyznał. Zabójstwa dokonał w korytarzu, a głowę obciął w sypialni jej współlokatora. Według niego od początku, już od momentu opuszczenia mieszkania Katarzyny, wszyscy przyglądali mu się podejrzliwie. Był przekonany, że taksówkarz, w którego pojeździe zaczęła sączyć się krew z jednej z toreb, wiedział o dokonanej zbrodni. – On mu rzucił takie spojrzenie, mógł wiedzieć, co jest grane. Jak wchodziłem do klatki schodowej, minąłem sąsiadkę. Ona się chyba nie zorientowała, ale to nie polepszyło mojej sytuacji. Wiedziałem, że w każdej chwili mogę usłyszeć kogut nadjeżdżającej policji. Dlatego ucieczka.. ale przed ucieczką pomyślałem, że może uda się to wszystko spalić – wyjaśnił.