Na Bielanach i Żoliborzu trwa akcja o tajemniczej nazwie S5. Miejscy szeryfowie ustawiają się przy przejściach dla pieszych, najlepiej w okolicach stacji metra albo dużego węzła komunikacyjnego. Patrol staje w dyskretnym miejscu, żeby spieszący się rano do pracy warszawiacy go nie zauważyli, i poluje.
Ofiarami padają przechodnie, którzy przechodzą przez jezdnię na czerwonym świetle.
- Do tej pory w wyniku trwającej dwa tygodnie akcji funkcjonariusze wypisali 80 mandatów i pouczyli 40 osób - tłumaczy Monika Niżniak, rzeczniczka stołecznej straży.
Mandat za przejście na czerwonym świetle to 50 zł. Strażnicy są jednak bardzo skrupulatni. Przejście przez jedną ulicę podzielone jest często na dwie części i oddzielone wysepką. Ale jeżeli ktoś myśli, że miejscy szeryfowie potraktują to jako jedno wykroczenie, to jest w błędzie, bo mundurowi... najczęściej wlepiają dwa mandaty.
Piesi są wściekli. Nie podoba im się, że strażnicy zamierzają teraz dobrać się również do ich portfeli.
- To głupota! Jest wiele takich przejść, na których światła są tak krótkie, że trzeba przez nie dosłownie biegać i często w ostatniej chwili zmieniają się na czerwone - żali się Halina Niewiadomska (59 l.) z Żoliborza. - Chodzę codziennie przez przejście na skrzyżowaniu Reymonta i Broniewskiego. Zielone dla pieszych świeci się tak krótko, że starszym osobom bardzo trudno zdążyć. Zamiast wlepiać mandaty, może lepiej powinni zająć się wyregulowaniem sygnalizatorów - dodaje pani Halina.