Co zaszło w domu tej rodziny w pechowe popołudnie? To pytanie zadają sobie śledczy oraz wszyscy, którzy znali Zbigniewa W. i jego ojca Jana W. (84 l.). Około godziny 15 żona Zbyszka, siedząc na podwórku, usłyszała dwa strzały. Gdy przerażona wbiegła do mieszkania, zwaliło ją z nóg. Na podłodze w salonie w kałuży krwi leżeli jej teść i mąż, który w dłoni wciąż trzymał myśliwski sztucer. Na miejsce przyjechała policja, prokurator i pogotowie, ale obaj mężczyźni już nie żyli.
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że doszło do rozszerzonego samobójstwa. Najprawdopodobniej syn z broni palnej zabił swojego ojca, a potem popełnił samobójstwo - mówi Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Jak udało nam się ustalić, 84-latek dostał kulę w potylicę. Młodszy mężczyzna strzelił sobie w głowę. Okazuje się, że broń w tym domu była legalnie. Jan W. ponad pół wieku należał do koła łowieckiego. Jego syn również był myśliwym, ale jakiś czas temu został wyrzucony z koła po tym, jak po pijaku urządził przy kolegach strzeleckie popisy. Śledczy muszą wyjaśnić wiele wątpliwości dotyczących środowego dramatu.
- Na razie nie mówimy o motywach tej tragedii - dodaje prokurator Renata Mazur. Część sąsiadów jest przekonana, że pomiędzy mężczyznami doszło do awantury z powodu alkoholowych skłonności Zbyszka. Być może odurzony wódką syn postanowił uciszyć ojca, a później przerażony odebrał sobie życie. Przyjaciele z koła łowieckiego takiej możliwości nie biorą nawet pod uwagę. - My, myśliwi, jesteśmy nauczeni szacunku do broni. To musiał być nieszczęśliwy wypadek. Jestem przekonany, że Zbyszkowi broń wystrzeliła przypadkiem. To był bardzo porządny facet - mówi nam z kolei myśliwy Janusz.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail