Czy to może się powtórzyć?

To była największa masakra w polskiej policji. Mija 20 lat od wielkiej tragedii w Magdalence

2023-03-11 7:47

Mija 20 lat od największej strzelaniny w Polsce. W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. w podwarszawskiej Magdalence policyjni antyterroryści ruszyli do szturmu na dom jednorodzinny. W środku zabarykadowali się najgroźniejsi ówcześni bandyci w Polsce – Igor Pikus i Robert Cieślak. Stróże prawa nie wiedzieli, że idą prosto w śmiertelną pułapkę. Członkowie gangu „Mutantów” przysięgli, że nie dadzą się wziąć żywcem. Zamienili swoją kryjówkę w twierdzę i czekali. Zanim udusili się dymem z płonącego dachu, ranili 17 funkcjonariuszy, a dwóch zabili.

Magdalenka. 20 lat od tragicznej strzelaniny

Feralnej nocy mieszkańców Magdalenki wyrwała ze snu potężna eksplozja. We wsi pojawiły się dziesiątki radiowozów. Nocną ciszę rozrywały co chwilę serie z broni maszynowej i kolejne wybuchy. - Karetka! Karetka! Mamy rannych! - nawoływali rozpaczliwie przez radio policjanci.

Chwilę wcześniej pod posesję przy ul. Krańcowej 11 podjechały dwie grupy szturmowe Centralnego Biura Śledczego stołecznej policji. Zgodnie z rozpoznaniem, w budynku mieli znajdować się dwaj ścigani przestępcy. Policjanci mieli do czynienia z członkami gangu „Mutantów”. Bandyci z podwarszawskiego Piastowa słynęli z okrucieństwa. W 2002 r. czuli się tak bezkarni, że we wsi Parole zastrzelili podkom. Mirosława Żaka. Byli zawodowymi zabijakami. Robert Cieślak „Cieluś” vel „Robinson” był jednym z trzech przywódców gangu. O drugim gangsterze niewiele wiadomo. Igor Pikus vel Aleksander Wołodin, z pochodzenia Białorusin, już w latach 90. był ścigany międzynarodowym listem gończym. Po strzelaninie w Parolach była duża presja, żeby złapać winnych śmierci funkcjonariusza. Bandytom udawało się wymykać policji, jednak w końcu mundurowi namierzyli ich kryjówkę w Magdalence.

Bandyci zamienili swoją kryjówkę w twierdzę. Na tarasie domu przy Krańcowej 11 rozmieścili dwa ładunki wybuchowe naszpikowane śrubami. W domu mieli dwa psy obronne i arsenał broni, którego nie powstydziłby się żaden terrorysta.

W budynku miało znajdować się dwoje drzwi wejściowych. Policyjny zwiad się jednak pomylił. Gdy szturmowcy weszli na posesję, zastali tylko jedno wejście. Obie grupy podeszły więc pod drzwi. Gdy już mieli ruszać do szturmu, usłyszeli, jak ktoś wbiega szybko po schodach wewnątrz budynku. Sekundy później pod ich nogami eksplodowała ukryta mina. Bandyci kompletnie zaskoczyli antyterrorystów. Rozpętało się piekło.

Cieślak i Pikus ostrzeliwali policjantów z okien budynku i obrzucali granatami. Po akcji policjanci znaleźli przy ich zwłokach kamizelki kuloodporne i maski przeciwgazowe. Mundurowi naliczyli 29 sztuk broni różnego typu, w tym maszynową. - Byli wyposażeni nie jak złodzieje, tylko jak czeczeńscy bojownicy. Ich determinacja i szaleństwo... tego nikt się tego nie spodziewał – mówi w materiale Discovery Historia podinsp. Dariusz Kucharski, uczestnik akcji. - Mieliśmy wrażenie, że czekali na nas. Do dziś mam poczucie, że ktoś nas zdradził – twierdzi antyterrorysta, który został ranny w nogi. Leżał ukryty za pobliskim garażem przez 2,5 godziny. Dopiero ściągnięty z Warszawy samochód pancerny umożliwił jego ewakuację. Gdy funkcjonariusze wykrwawiali się na śniegu, karetki stały kilkaset metrów dalej. Nie mogły podjechać, bo przy ul. Krańcowej trwała regularna bitwa. Po kilku godzinach wymiany ognia między policją a bandytami dach budynku stanął w ogniu. Obaj przestępcy zaczadzili się dymem.

Bilans akcji był tragiczny. Podkom. Dariusz Marciniak zmarł na rękach kolegów na miejscu akcji. Nadkom. Marian Szczucki, któremu odłamek wbił się w głowę, umarł tydzień później w szpitalu. 17 ich kolegów zostało rannych.

Druga bomba podłożona przed domem na szczęście nie eksplodowała. - Gdyby nie zawiódł drugi ładunek, liczba ofiar śmiertelnych byłaby znacznie większa – komentował po akcji płk. Stanisław Kulczyński, ekspert ds. sił specjalnych.

Po tragicznej akcji prokuratura wszczęła śledztwo. Zarzuty usłyszeli odpowiedzialni za akcję ówczesny szef CBŚ Jakub Jałoszyński i naczelniczka Wydziału ds. Zwalczania Aktów Terroru Grażyna Biskupska. Po latach zostali uniewinnieni, jednak Magdalenka zatrzymała ich kariery. - To byli i są świetni specjaliści, ich procesy wlekące się miesiącami, to porażka polskiego sądownictwa – ocenia w rozmowie z "Super Expressem" gen. Roman Polko.

Jak były komandos komentuje akcję sprzed 20 lat? - W takiej sytuacji nie da się wszystkiego przewidzieć i zaplanować. Nikt wtedy nie przypuszczał, że bandyci są w stanie bronić się do samego końca i przy użyciu takich środków. Oczywiście na pewno dałoby się tę akcję przeprowadzić lepiej, np. w kwestii zabezpieczenia medycznego - mówi wojskowy.

Czy taka sytuacja może się powtórzyć? - Nie jestem pewien, czy taka sytuacja może się obecnie powtórzyć. Jednak gdy widzę komendanta głównego, który wypalił z granatnika, bo nie odróżnił go od głośnika, czy policjantów strzelających do chorego człowieka, to stawia duży znak zapytania o kondycję polskich służb – mówi były szef GROM-u, nawiązując do niedawnych skandali w polskiej policji.

Sonda
Czy praca w policji jest niebezpieczna?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki