- Gdyby nie ci funkcjonariusze, musiałabym rodzić w samochodzie albo na trawniku. Na szczęście zdążyliśmy i wszystko dobrze się skończyło - mówi wdzięczna mama Stasia (2 dni).
Wszystko działo się w sobotę, kilka minut po południu. Na komendę w Białołęce wbiegł Adam Śmigielski (35 l.). - Pomóżcie, moja dziewczyna rodzi - krzyczał w panice mężczyzna. Siedząca na dyżurce policjantka nie zastanawiała się ani chwili.
Radiowozem do szpitala
- Będziemy was eskortować, niech pan jedzie za nami - zarządziła sierż. Marta Bac (21 l.). Samochód z rodzącą kobietą i ojcem dziecka popędził za jadącym na sygnale policyjnym radiowozem. Pojechali na pogotowie przy ul. Dorodnej. Tam jednak wszystko było pozamykane na cztery spusty.
- Nie było czasu na zastanowienie, poród już trwał. Zabraliśmy panią Sylwię do radiowozu i pojechaliśmy do Szpitala Bródnowskiego - wspomina sierż. Bac. Zdążyliśmy w ostatniej chwili - dodaje. Dosłownie pięć minut później Staś, cały i zdrowy, był już na świecie.
- Jechałem do szpitala z duszą na ramieniu. Zanim zdążyłem zapytać ochroniarza, gdzie jest porodówka, ten już powiedział mi, że mam syna - wspomina Adam Śmigielski.
Rodzice Stasia nie mają wątpliwości, że nie zdążyliby, gdyby nie sprawne działanie mundurowych. Staś jest okazem zdrowia. Kiedy się urodził, ważył ponad 4 i pół kilo - dodają.