Chwilę potem przyjechał lekarz, który stwierdził zgon.
Mieszkańcy Szczytna są wstrząśnięci, bo Paweł Bojanowski był strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej i często pomagał innym. Sam nie miał żony ani dzieci. - Ta gałąź była cienka i krucha. Aż trudno uwierzyć, że zabiła naszego Pawła. On zawsze był pomocny, pracowity i nigdy nie narzekał. Niewiele miał, ale za to serce ogromne - mówi pan Marek (67 l.), jeden z sąsiadów. Dzisiaj rodzice i znajomi pożegnają go podczas uroczystości pogrzebowych.
- Nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma. To był taki wspaniały człowiek - opowiada ze łzami w oczach Jan Bojanowski (65 l.), ojciec mężczyzny. Dramat rozegrał się w piątek przed godziną 15. To właśnie wtedy nad Szczytnem zebrały się ciemne chmury i zaczęło mocno wiać.
Nadciągała potężna nawałnica. - Syn był u nas na obiedzie. Chciał koniecznie wrócić do swojego domu przed burzą. Pożegnał się i wyszedł - wspomina załamany pan Jan. Mieszkał kilkaset metrów od rodziców. Gdy był już w połowie drogi i mijał przydrożny krzyż, silny podmuch wiatru z trzaskiem złamał próchniejącą gałąź i konar spadł prosto na jego głowę.
Mężczyzna nie miał żadnych szans. Zginął na miejscu. Gdy jego mama usłyszała od sąsiadów co się stało, natychmiast pobiegła na miejsce. Zrozpaczona kobieta długo klęczała nad synem, próbując go ratować. Ale było już za późno..