Czy to szok poporodowy, czy potworna rozpacz po śmierci dziecka spowodowały, że Barbara Ch. zabrała zwłoki swojej dwutygodniowej córeczki, zapakowała w torbę i zniknęła? Co tak naprawdę przytrafiło się tej maleńkiej istotce?
Kobieta około godz. 9 w poniedziałek zniknęła ze swojego mieszkania w Grójcu. Ze wstępnych wyników sekcji zwłok wynika, że już wtedy jej córeczka nie żyła.
Jak dowiedział się nieoficjalnie "Super Express", Martusia prawdopodobnie udusiła się. Możliwe, że dziecko się zakrztusiło, a kobieta w ataku paniki chciała zabrać je do szpitala. Nie dotarła jednak do niego. Wiadomo też, że wychodząc z domu Barbara Ch. zabrała kosmetyki i pieluszki dziecka. Od tamtej pory błąkała się po Grójcu i okolicach. Nie wiadomo, gdzie dokładnie była ani co robiła. Nie została jeszcze przesłuchana.
- Prokurator zabronił nam kontaktować się z córką do czasu przesłuchania. Chcielibyśmy się z nią zobaczyć. Teraz zależy nam już tylko na tym, żeby jak najszybciej doszła do siebie - wyjaśnia Edward P. (55 l.), ojciec 24-latki.- Nie wierzę, żeby ona zabiła córeczkę. Dzień wcześniej była z nią u nas, karmiła ją, przytulała. Ona cieszyła się z tego dziecka - dodaje matka Barbary Ch.
Na razie kobieta przybywa w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Jest na obserwacji. Jednocześnie ruszyło poważne śledztwo. Śledczy prowadzą je w kierunku zarzutu dzieciobójstwa. Pod uwagę brane są cztery różne wersje tego, co się mogło stać z dziewczynką.
- Dziś odbyła się sekcja zwłok. Czekamy jednak jeszcze na wyniki badań histopatologicznych, które mogą wiele zmienić - mówi Adam Bogusłowicz, zastępca prokuratora rejonowego w Grójcu. - To nie jest prosta ani typowa sprawa - tłumaczy Bogusłowicz.