- Jestem zapisana do lekarza dopiero na czerwiec 2020 roku. Doktor, który miał mnie operować, przyjmuje tylko raz w miesiącu – żali się Bożena Rzemajtys (80 l.), pacjentka szpitala przy ul. Banacha. - Te dalekie terminy zabiegów to jest istny skandal – wtóruje żonie Włodzimierz Rzemajtys (85 l.).
Niestety dotyczy to wielu innych pacjentów Centralnego Szpitala Klinicznego na Ochocie. Szpitalem rządzi ryczałt z NFZ, czyli pieniądze na konkretne zabiegi.
- Na kilkunastu salach operacyjnych do września włącznie wypracowaliśmy 107 proc. kontraktu, który zapewnił nam na ten czas Narodowy Fundusz Zdrowia. Ale pieniądze dostaniemy tylko za 100 proc. operacji – tłumaczy dyrektor placówki przy ul. Banacha, Robert Krawczyk (52 l.).
Gdyby blok operacyjny pracował na pełnych obrotach, szpital musiałby do operacji dokładać i generować zadłużenie. Bo chętnych na operacje nie brakuje. Placówka zapisuje więc już na kolejne lata. Paranoja? - Nie. To rzeczywistość – stwierdza dyrektor. Przekonuje, że stąd też biorą się kłopoty z personelem.
- Jeśli pieniądze by się znalazły, stanąłbym na głowie, by znaleźć personel. Z tym co mamy, nie możemy otworzyć kolejnych sal operacyjnych – tłumaczy.
Brakuje pielęgniarek, instrumentariuszek, anestezjologów i innych specjalistów. Ze szpitala w zastraszającym tempie odchodzą młodzi lekarze, a starsi specjaliści odchodzą na emerytury.
Jednak NFZ nie widzi problemu. - Trudno mówić o jakiejś nagłej zapaści pieniężnej w szpitalu przy Banacha. Liczba wykonywanych zabiegów w szpitalu na Banacha jest bardzo podobna do tej z ubiegłego roku. Jest tylko 3 proc. różnicy. Liczba anestezjologów też zmieniła się nieznacznie – podsumowuje rzecznik funduszu zdrowia Andrzej Troszyński.
Rocznie szpital przyjmuje ok. 55 tys. pacjentów i udziela ok. 220 tys. porad specjalistycznych w 27 poradniach przyszpitalnych.
ZOBACZ TEŻ: Ciało polityka PiS pływało w Wiśle. Wracał z koncertu Martyniuka. Rozdzielił się z żoną