Choć rano (7 kwietnia) pojawiły się informacje o wadliwych kartach do głosowania i trzeba było dodrukować pół tysiąca sztuk; choć jeden lokal wyborczy na Mazowszu został otwarty z opóźnieniem, bo przewodniczący nie miał do niego klucza; choć w innej komisji trzeba było wykluczyć nietrzeźwą przewodniczącą, bo miała ponad 3 promile alkoholu we krwi, to ostatecznie głosowanie w samej stolicy odbyło się bez większych wpadek.
Frekwencja od samego rana nie była zbyt wysoka, wielu warszawiaków zostawiło sobie głosowanie na ostatnią chwilę, więc raczej rekordu nie będzie. Wczesnym popołudniem 7 kwietnia 2024 w lokalach wyborczych w Warszawie pojawiła się większość z szóstki kandydatów na prezydenta Warszawy. W południe przy Jagiellońskiej głosował Tobiasz Bocheński z żoną Elżbietą. Godzinę później - Magdalena Biejat z mężem i dziećmi - też na Pradze. Rafał Trzaskowski i Przemysław Wipler przyszli do swoich komisji sami.
Na dwóch kandydatów na prezydenta niektórzy warszawiacy mogli oddać nawet po dwa głosy! Tobiasz Bocheński otwierał bowiem też listę PiS do Rady Warszawy w okręgu obejmującym Wilanów i Ursynów, a Janusz Korwin-Mikke kandydował równocześnie na radnego miasta z Mokotowa. Co ciekawe żona Bocheńskiego nie mogła oddać głosu na męża do Rady Warszawy (on sam też nie), bo na Pradze-Północ mieli inną listę kandydatów. A Janusz Korwin-Mikke - owszem. Zagłosował w komisji przy ul. Zakrzewskiej. - Na Mokotowie mieszkałem 40 lat, z czego rok na raty w gmachu na Rakowieckiej. Teraz mam nadzieję odsiedzieć w radzie miasta - ironizuje Korwin-Mikke i zapowiada: - Jeśli radnym zostanę, przyjdę na obrady Rady Warszawy z szarańczą.
To nawiązanie do świerszcza, którym rzucił w Trzaskowskiego podczas telewizyjnej debaty kandydatów.
Kandydat Ruchu Naprawy Polski Romuald Starosielec nie pochwalił się, gdzie głosował.