Oto jak upadla się chorych ludzi. Wijący się sznurek ludzi, a wśród nich starsi schorowani emeryci o kulach i tłumy w środku. Zdenerwowani pacjenci twierdzili, że nie mogli się nawet dodzwonić do placówki przy Górczewskiej, bo wszystkie linie nieustannie były zajęte.
- To skandal! Zapisanie się do lekarza graniczy z cudem. Wszyscy przychodzą, bo boją się, że w poniedziałek zabraknie już dla nich miejsc - mówi zdenerwowany Włodzimierz Mirski (78 l.), który przyszedł zapisać się do kardiologa. - Umawiać się na wizyty powinni się codziennie, a nie co pół roku - dodaje. Inni pacjenci są podobnego zdania.
- Ja nie dostałam się do ortopedy, a kardiolog może mnie przyjąć dopiero w maju. Tak nie powinno być, przecież płacimy składki na służbę zdrowia - opowiada oburzona Hanna Kowalik (67 l.). Kierownictwo przychodni bezradnie rozkłada ręce, twierdząc, że to wina przepisów NFZ, który wprowadził limitowany dostęp do specjalistów. Podkreśla też, że w innych placówkach jest podobnie. Tylko dlaczego przez takie prawo zawsze muszą cierpieć pacjenci?