Zygmunta zabiło drzewa gdy testował piłę. Tragedia pod Łochowem
O dramatycznych wydarzeniach opowiedział naszemu reporterowi pan Grzegorz, wieloletni przyjaciel tragicznie zmarłego Zygmunta. Jego marzeniem była własna piła spalinowa. Nigdy nie mógł sobie na nią pozwolić, bo był na emeryturze i miał zobowiązania wobec swojej byłej żony. Gdy wreszcie spłacił wszystkie należności odłożył 500 złotych i kupił wymarzone cacko do cięcia drewna. Błyszczącą jeszcze piłę zabrał do lasu w pobliskich Borkach. – Pojechałem do Zygmunta i widziałem błysk w jego oku gdy patrzył na najnowszy zakup. Kręcił się i pytał gdzie może wypróbować piłę – opowiada Grzegorz Harasim. – Umówiłem się z nim za dwa dni w lesie, bo planowałem przed końcem zimy wyciąć trzy drzewa pochylone na leśną drogę odznaczone przez leśnika. Spotkaliśmy się na miejscu. Ja wyciąłem najgrubsze drzewo i powiedziałem Zygmuntowi, by brał się za to mniejsze. Odszedłem zapalić i wtedy usłyszałem trzask walącego się na ziemię drzewa i krzyk. Gdy się odwróciłem Zygmunt leżał obok konaru, a przy nim piła. Miał rozciętą głowę i tracił przytomność – z trudem powstrzymując łzy mówił w rozmowie z reporterem "Super Expressu".
Grzegorz natychmiast zadzwonił po pomoc. Wezwał przez telefon syna rannego Zygmunta. - Błyskawicznie zadzwoniłem po syna, by przewiózł Zymka do szpitala, bo karetka nie trafiłaby w to miejsce w środku lasu. Podczas drogi do szpitala pan Zygmunt rozmawiał w samochodzie z Grzegorzem i jego synem. Niestety, tego samego dnia nadeszły tragiczne wieści. Po 5 godzinach Zygmunt zmarł w szpitalu.