Tragedia na ul. Jagiellońskiej. Chłopiec mógł żyć
Feralny tramwaj linii 18, w którym doszło do tej niewyobrażalnej tragedii, to leciwy Konstal 105n. To konstrukcja z końca lat 70. XX w. W dniu tragedii chłopiec jechał nim babcią. Jak podaje polsatnews.pl, wysiedli oni na przystanku PIMOT przy ul. Jagiellońskiej. Kobieta wysiadła pierwsza, chłopiec za nią. Nie zdążył, drzwi przytrzasnęły mu nóżkę i tramwaj ruszył. Kobieta zemdlała. Pasażerowie natychmiast zareagowali, ale jak podaje Polsat, tramwaj jechał mimo zaciągniętego hamulca.
Przeczytaj również: Warszawa: Znicz i biała różyczka. Poruszający widok w miejscu śmierci czterolatka na ul. Jagiellońskiej [ZDJĘCIA]
Według pierwszych doniesień, tramwaj miał ważne badania techniczne, które przeszedł w 2021 roku. Z informacji, do których dotarł Polsat wynika, że najważniejsze zabezpieczenie nie zadziałało poprawnie. Wątpliwości budzą tez inne zabezpieczenia. Drzwi, które napotykają opór powinny się automatycznie otworzyć. Tak się nie stało. - Albo ugięła się uszczelka, albo noga dziecka wpadła w szczelinę między drzwiami a podłogą samym skrzydłem drzwiowym - twierdzi Maciej Górowski z portalu transportszynowy.pl.
Śmierć dziecka w Warszawie. Co robił motorniczy?
Śledczy badają, czym zajmował się motorniczy w trakcie jazdy. - Będziemy sprawdzać, czym zajmował się kierowca tramwaju – zapowiedziała prok. Skrzeczkowska. Ostatnie drzwi, w których doszło do przytrzaśnięcia pozostają w martwym polu i motorniczy mógł nie zauważyć dziecka. Śledczy chcą ustalić, czy był wystarczająco skupiony na pracy.