Od kilku dni obserwuję kuriozalne przerzucanie się węglem między urzędnikami państwowymi a samorządowcami, niczym błotem. Można to też nazwać sypaniem piasku po oczach. Żeby zakłuło i na chwilę unieruchomiło przeciwnika.
Wicepremier Jacek Sasin, kiedyś wojewoda mazowiecki i kandydat na prezydenta Warszawy rozpętał piekło, gdy zwrócił się do samorządów, aby zaangażowały się w dystrybucję węgla i zaangażowały do tego spółki komunalne. Bo tak ma być – zdaniem ministra - taniej. Rzucił tę prośbę na jakimś oficjalnym spotkaniu z prezydentami i burmistrzami miast, a za pośrednictwem mediów. I samorządowcy się wściekli.
Rafał Trzaskowski nie wytrzymał. Odpowiedział wicepremierowi ostrym wpisem w swoich mediach społecznościowych, gdzie nazwał pomysł Sasina: "kuriozalnym" i "niepoważnym".
„Minister aktywów państwowych i wicepremier polskiego rządu, Jacek Sasin, raz jeszcze zaszczycił nas wszystkich intrygującym pomysłem. Zaproponował, żeby w obliczu kryzysu energetycznego i pogłębiających się problemów z brakiem węgla, sprawą zajęły się… samorządy. A precyzyjniej – spółki komunalne. Miałyby one kupować węgiel bezpośrednio u importerów i prowadzić dystrybucję surowca do mieszkańców” – wyjaśnił Rafał Trzaskowski przedmiot wściekłości. I zaatakował Jacka Sasina personalnie: „Pański węglowy „plan” traktuję nie jako realną propozycję rozwiązania problemu, ale próbę przerzucenia politycznej odpowiedzialności za zaniedbania i bezczynność obecnego rządu”. Konkluzja Trzaskowskiego: „Nie zamierzam uczestniczyć w przedsięwzięciu, którego jedynym celem jest propagandowe przerzucenie winy za problemy, które sami stworzyliście.”.
To z kolei wywołało furię urzędników z PiS.
Portal WPolityce.pl natychmiast zacytował kilka wpisów urzędników silących się na złośliwości wobec Trzaskowskiego. A to rzecznika MAP Karola Manysa („w Otwocku jest prezydent, który działa dla dobra mieszkańców i umie coś więcej, niż posklejać szybę taśmą klejącą”) a to rzecznika Jana Kanthaka („pomoc przy dystrybucji taniego węgla z PGE przerasta prezydenta Trzaskowskiego”), czy też wiceministra MAP Andrzej Śliwkę, który wręcz zrugał włodarza stolicy: „Możliwość współpracy przy dystrybucji węgla ustępuje bezmyślnemu zacietrzewieniu. Najsmutniejsze jest to, że tracą na tym najmniej zamożni mieszkańcy stolicy. Wstyd, prezydencie Trzaskowski” – napisał Śliwka.
Trzaskowski wstydzić się jednak nie zamierza. Zwrócił uwagę, że w Warszawie odpowiednią infrastrukturą, w tym placami węglowymi przy elektrociepłowniach (Żerań, Siekierki) i ciepłowni Kawęczyn dysponuje spółka PGNiG Termica – podległa ministrowi, a nie prezydentowi Warszawy. I to ona powinna się tym zająć.
Sasinowi ze swadą odpowiedziała też burmistrz Wołomina Elżbieta Radwan nazywając pomysł „iście szelmowskim". - Jeśli nie chce Pan, żeby zima 2022/2023 nazywana była przez zziębniętych Polaków ironicznie "Ponurą zimą Sasina", proszę wziąć się uczciwie do roboty – poradziła burmistrz Radwan.
A w piątek 7 października przed Sejm zawitali przedstawiciele samorządowców z kraju. I znów na rząd posypały się gromy, niczym grudy węgla.
Pomijając oczywistość, że politycy przerzucają się tym węglem i odpowiedzialnością w politycznym celu, zastanowiłam się racjonalnie ilu warszawiaków właściwie bezpośrednio ta kwestia dystrybucji węgla dotyczy…
W Warszawie dotąd złożono zaledwie 3,3 tys. wniosków o dopłaty do węgla. Wypłacono ich 800. Według szacunków Warszawskiego Alarmu Smogowego, w stolicy zaledwie 7,5 tys. osób pali jeszcze w domach starymi kopciuchami, a więc także węglem. A to oznacza, że bezpośrednio zainteresowanych węglem w stolicy jest 0,03 proc. warszawskiej populacji.
Propozycja Sasina w praktyce oznaczałaby więc, że Warszawa musiałaby zorganizować dystrybucję opału – czyli place na węgiel i obsługę techniczną sprzedaży - dla raptem kilku tysięcy osób w blisko 2-milionowym mieście. Czy naprawdę byłoby to taniej? Czy to w ogóle jest ekonomiczne? A jeśli tak – to dla kogo miałoby się to opłacać? Dla ogółu warszawiaków na pewno nie, bo miejskie spółki wydałyby pieniądze na zorganizowanie usługi, którą do tej pory się nie zajmowały, a którą zainteresowany jest ułamek mieszkańców.
Pewnie za chwilę usłyszę pytanie, czy te 6 czy 7 tysięcy mieszkańców Warszawy jest mniej ważna od reszty?
Odpowiadam: nie jest. Ale ja się pytam, dlaczego warszawiacy mają płacić za dystrybucję węgla tej garstce niepokornych, którzy nie chcieli, albo z różnych powodów zaniedbali możliwość wymiany trujących atmosferę pieców, choć ratusz dopłacał im niemal 100 proc. inwestycji?! Dlaczego nie skorzystali?
Trzaskowski złożył im jeszcze propozycję ostatniej szansy. Ratusz wciąż jeszcze jest gotów dopłacać do wymiany smrodzących starych pieców 70 proc. kosztów. Niech to będzie pozytywny efekt tej węglowej awantury. Bo jakoś nie widzę w niej troski o klimat ani o rachunki warszawiaków za prąd.
A rządowi prezydent Warszawy zaproponował kompleksową współpracę przy wymianie pieców węglowych na pompy ciepła. „Taką wymianę można by przeprowadzić masowo dzięki wsparciu ze środków Krajowego Planu Odbudowy, ale rząd nie wydaje się być tymi pieniędzmi zainteresowany" – oświadcza Trzaskowski. I na tę propozycję już nikt ze złośliwców prezydentowi Warszawy nie odpowiedział.
Może odpowie mu osobiście sam premier Mateusz Morawiecki? Trzaskowski wywołał go do tablicy i zasłużył na zaproszenie do KPRM na spotkanie oko w oko. „Na początku przyszłego tygodnia, do rozmów za stołem, nie na ulicy" - jak to zakomunikował na Twitterze Mateusz Morawiecki.
I naprawdę nie będzie już wtedy przerzucania się węglem? Przełomu się nie spodziewam...
Izabela Kraj
A oto kilka innych najnowszych felietonów z cyklu "Kraj o Warszawie":
Ciemno i zimno ma być. Trzaskowski idzie na skróty w walce z kryzysem energetycznym