- Tak trudno pogodzić się z tragedią, która się wydarzyła. Czy ktoś z nas zebranych w tym kościele - a jest nas tak wielu - potrafi odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”. Dlaczego teraz? Sądzę, że nikt z nas na to nie odpowie. Ale może dowiemy się kiedyś, gdy sami odejdziemy do Boga - tak przed trzema białymi trumnami mówił we wtorek ksiądz Maciej Zakrzewski. To właśnie wtedy odbył się pogrzeb trzech z pięciu ofiar potwornego wypadku w Elżbietowie pod Sochaczewem. Skoda z pięcioma osobami w środku (dwiema mamami i trzema dziewczynkami) wjechała 29 czerwca wprost pod tira. Panie umówiły się, że zawiozą dziewczynki do okulisty na badanie. Nie dojechały… Wszystkie zginęły. Wczoraj pochowano Małgorzatę P., która jechała na miejscu pasażera i dwie jej córeczki – Julię (†7 l.) i Weronikę (†3 l.).
W obu dramatach zrozpaczonej rodzinie towarzyszyli przyjaciele, znajomi dziewczynek ze szkoły i przedszkola, okoliczni mieszkańcy. Wszyscy z białymi kwiatami i wieńcami w rękach.
– Zamyśliły się trzy aniołki. I odeszły od nas… – mówił przejmująco brat zmarłej Małgorzaty.
Dzień później ksiądz próbował pocieszać i podnosić na duchu załamaną rodzinę Małgorzaty L. i jej córeczki Zosi. – Jest już tylko garstka prochu w trumnie. Czy nasze oczy widzą dalej niż trumnę? Musimy spoglądać na ducha - mówił kapłan.
Trzy białe trumienki oraz dwie urny zostały złożone w grobowcach na cmentarzu w ich rodzinnym Brzozowie. W kilka minut na mogile pojawiło się morze białych kwiatów i wstęg. Z niedowierzaniem oraz niewymownym, ale widocznym na twarzach bólem patrzyli na nie rodzina i przyjaciele zmarłych.