Kobieta jest od soboty w szpitalu. - Karetka zawiozła mnie do szpitala przy ul. Banacha w Warszawie. Ale tam nie zostałam przyjęta ze względu na brak miejsc. Pojechaliśmy do szpitala na Goszczyńskiego, jest prywatny ale od kilku ma oddział covidowy na umowie z NFZ - opowiada pani Beata. Zdecydowała się opowiedzieć nam, jak wygląda walka o chorych i rzeczywistość na oddziale zakaźnym. Jest ciężko, ludzie się boją, niektórzy umierają w samotności, inni przez cały pobyt nie mogą się skontaktować z bliskimi.
Personel robi, co może ale jest bardzo ciężko. Lekarze i ratownicy ledwo chodzą w gumowych kaloszach ochronnych. Pielęgniarki zamiast 12 godzin, harują po 24. - Najgorsze jest to, że lekarze nas nie słyszą. Ubrani są w te kombinezony, maski. A chorzy, którzy nie mogą złapać oddechu ledwo mówią - opowiada pacjentka. - Budzą nas o 4 rano, personel nie nadąża wymieniać butli z tlenem, idą jak woda - opowiada pani Beata. - Wielkie jest poświecenie pielęgniarek, ratowników salowych. Nie dają samemu śmieci wyrzucić nawet, ciągle pościel poprawiają.
ZOBACZ TEŻ: Niedzielski wpadnie w FURIĘ, gdy zobaczy te zdjęcia. Pokazują brutalną prawdę o lockdownie w Warszawie
Niektórzy nie maja ze sobą nic, bo trafiają na oddział bez rzeczy. Jest zakaz wychodzenia z sal. - Nie można nawet wychylić głowy z sali, trzy razy dziennie z portierni są zabierane rzeczy dla chorych od rodzin. Ale niektóre starsze osoby są bez żadnego kontaktu z rodziną, nie maja nawet piżamy na zmianę. - A szpital nie daje piżamy, ręcznika czy pasty. Ja miałam ze sobą tylko torbę na ramię, ale naładowany telefon - mówi chora.
I dodaje: - Mam prośbę, podziękujcie ludziom z Goszczyńskiego, bo to, ze pobierają krew, zakładają wenflony, osłuchują płuca i sprawdzają opuchnięte nogi w tych strojach i nawet rozśmieszają nas to cud. A te wielkie białe kalosze na ich nogach to koszmar dla nich - mówi wzruszona kobieta.