Pan Sławomir zmarł 1 lutego na skutek krwotoku wywołanego pęknięciem wrzodów żołądka. Konał na chodniku przy ul. Puławskiej na oczach przechodniów, którzy próbowali wezwać pomoc. Mimo że dzwonili pod numer 112, nie zdołali połączyć się z pogotowiem, bo żaden z dyspozytorów nie odbierał telefonu. Zrezygnowani sami zabrali umierającego mężczyznę do szpitala, ale mimo to nie udało się go uratować.
Prokuratura Rejonowa w Śródmieściu wszczęła w czwartek postępowanie w sprawie nieudzielenia pomocy przez pogotowie.
- Musimy zebrać dokumentację, nagrania rozmów z numeru 112 i pogotowia oraz przesłuchać świadków. Na tej podstawie podejmowane będą dalsze czynności - mówi zastępca prokuratora rejonowego w Śródmieściu Zdzisław Kuropatwa.
Przeczytaj koniecznie: Warszawa: Mój mąż konał, a pogotowie nie przyjechało
Po naszym artykule, w którym opisaliśmy wstrząsającą historię śmierci pana Sławomira, sprawą zajął się również wojewoda Jacek Kozłowski (53 l.), który nadzoruje pracę pogotowia ratunkowego.
- Zobowiązałem dyrektora wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego do wyjaśnienia tej sprawy - mówi nam wojewoda.
Powołany został specjalny zespół, który ma ustalić, dlaczego przez kilkanaście minut operator numeru 112 nie mógł dodzwonić się do dyspozytora pogotowia. Specjaliści przeglądają i analizują rejestry rozmów wpływających do pogotowia z numeru 112. Informatycy przeglądają też komputery, na których rejestrowane są zgłoszenia.
Pogrążona w żałobie Sylwia Lebioda (31 l.), która z dnia na dzień została sama z trójką małych dzieci, liczy, że winni zostaną wskazani. - Nie mogę im podarować tego, że z dnia na dzień odebrali ojca dzieciom. Wiem, że nie wrócę mu życia, ale może uratuję je komuś innemu - mówi, ocierając łzy, zrozpaczona wdowa.