Kataryna Stachowicz nie może otrząsnąć się z koszmaru, który przeżyła w świąteczny wieczór. Była godz. 21. Ułożyła dzieci do snu i krzątała się jeszcze po mieszkaniu. Ale coś nie dawało jej spokoju. - Chodziłam z kąta w kąt, czegoś nasłuchiwałam, byłam bardzo niespokojna – opowiada kobieta. - Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Coś podpowiadało, żeby sprawdzić pomieszczenie kotłowni. Zastanawiałam się po co, skoro nic się w niej nie działo. Ale to coś było silniejsze. Otworzyłam drzwi do kotłowni i zobaczyłam, że pali się sufit. Po chwili ogień objął wszystko wokół mnie - dodaje.
Pobiegła po dzieci, wynosiła je kolejno w piżamkach przeciskając się między płomieniami. Ktoś zadzwonił po straż pożarną. - Staliśmy tak na zimnie, aż sąsiedzi przynieśli nam koce. Spaliło się wszystko, na nogach nie mieliśmy nawet kapci. Teraz mieszkamy w jednym pokoju u siostry, ale tak dalej się nie da. Ona sama ma dużą rodzinę. Niedługo muszę oddać do schroniska naszego ukochanego kundelka Tofika, a gdzie my się podziejemy? - Katarzyna Stachowicz przytula maluchy. Spalony dom nie nadaje się do odbudowy. Może gdzieś w okolicy znajdzie się jakiś tani budynek, ale za co go kupić? - Sama wychowuję dzieci, bo mąż od nas odszedł. Liczę na to, że pomogą nam dobrzy ludzie, bo jeżeli nie, to wylądujemy pod mostem – prosi o wsparcie matka.
Katarzynie Stachowicz i jej dzieciom można pomóc wpłacając datki przez stronę https://zrzutka.pl/d6vnga