Budynek przy ul. Dzieci Warszawy to stary hotel robotniczy. Łazienki i toalety są na korytarzach. Nie dość tego. O budynek nikt nie dba. W zawilgoconym mieszkaniu państwa Wnuków od lat ściany są potwornie zagrzybione. A w tym roku grzyb jest jeszcze większy. W małym pokoiku Eleonory (84 l.) i Jana (88 l.) Wnuków ciężko jest wytrzymać dłużej niż kilka minut.
Staruszkami opiekuje się ich 54-letni syn Andrzej. Kobieta przeszła już dwa zawały serca, a jej mąż jest chory na alzheimera. Oboje żyją z emerytury, a na same leki wydają kilkaset złotych miesięcznie. - Mąż kiedyś wyszedł i się zgubił - opowiada pani Eleonora. - Bez pomocy syna ciężko byłoby dać nam radę, on nie pracuje, tylko opiekuje się nami - dodaje.
Po naszej interwencji w Zarządzie Gospodarowania Nieruchomościami w Ursusie dyrektor Paulina Radlak obiecała, że jeszcze w tym tygodniu przyśle pracowników, aby zerwali farbę i pokryli ściany specjalnym grzybobójczym preparatem.
- Tego się nie da usunąć, to siedzi głęboko w murze - załamuje ręce Eleonora Wnuk. - Musimy mieć inne mieszkanie, błagaliśmy w urzędzie o zamianę, ale powiedzieli nam, że dopóki mieszka z nami syn, to nic nie dostaniemy. Chyba że go wymelduję. Ale przecież on jest naszą jedyną pomocą - płacze starsza kobieta.
Niestety, burmistrz dzielnicy Ursus ani żaden z jego zastępców przez trzy dni nie znalazł czasu, aby spotkać się z naszą reporterką i odpowiedzieć na pytania, które przesłaliśmy do urzędu. Widocznie los mieszkańców jego dzielnicy go w ogóle nie interesuje.