Piaskarnia Bielany, działająca od ponad 15 lat przy Wybrzeżu Gdyńskim, to jedno z czterech warszawskich wyrobisk należących do firmy Piaskarz. Jednocześnie jedyna, której nie zalała żadna z dwóch fal powodziowych. Piaskarnie Tarchomin, Miedzeszyn i Zawady znalazły się pod wodą, za to na Bielanach piasek do umacniania przesiąkających wałów wydawany był przez całą dobę. - Wszędzie tam, gdzie układano wały, w Porcie Praskim, na Wale Miedzeszyńskim i w Wawrze, był piasek wydobyty przez nas - mówi majster piaskarni Bielany Michał Motyczyński (47 l.). Podczas poprzedniej fali kulminacyjnej wyjechało od nich ponad 3 tys. ton piachu, kolejne 4 tys. ton trafiły do Łomianek. - Mimo to urzędnicy chcą nas wyrzucić. Ciekawe, czym wtedy napełnią worki? - dodaje.
Zaprzestania wydobycia i zwinięcia sprzętu zażądał Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej podległy Ministerstwu Środowiska. - Chcą się nas pozbyć, mimo że mamy ważne do 2011 roku pozwolenie na pobór piachu. Od dwóch lat nie chcą z nami przedłużyć umowy na dzierżawę tego terenu - tłumaczy Andrzej Babicki (55 l.), koordynator ds. produkcji w firmie Piaskarz. Twierdzi, że RZGW zasłania się jakąś ekspertyzą.
Urzędnicy RZGW udają niewiniątka. Przyznają, że w 2008 roku, gdy Piaskarzowi wygasła umowa, zlecili Politechnice Warszawskiej sprawdzenie czy, gdzie i w jakich ilościach można jeszcze bezpiecznie wydobywać piasek z dna Wisły. - Wciąż trwa analizowanie wyników ekspertyzy - tłumaczy Dariusz Bogacz (30 l.), rzecznik RZGW. Nie potwierdza tego, że zarząd chce wyrzucić Piaskarza na bruk, ale... - Firma nie wystąpiła o przedłużenie umowy, zajmuje teren bezprawnie i nie płaci - stwierdza. O pokojowych zamiarach RZGW raczej nie może być mowy, bo jak mówi Bogacz, sprawą jedynej niezawodnej piaskarni zajęli się już prawnicy. Pozostaje więc tylko modlić się o to, by ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby nie było bielańskiej piaskarni.