- To jakaś kpina! Lekarze nie chcieli mi zdjąć gipsu, który sami założyli cztery tygodnie wcześniej, wyrzucili mnie ze szpitala i wezwali policję - nie może uwierzyć w to, co ją spotkało Marta Szczepańska. Kobieta złamała nogę, wysiadając z autobusu. - Wpadłam w dziurę w chodniku i tak niefortunnie stanęłam, że trzeba było zakładać gips - opowiada.
26-latka od razu pojechała wraz z mężem do szpitala przy ul. Barskiej. Tam lekarze poskładali pękniętą kość, zapowiedzieli jednak, że trzeba dostarczyć im dowód, że jest ubezpieczona, inaczej będzie musiała zapłacić za gipsowanie. - Oczywiście dostarczyłam im kilka dni później zaświadczenie o tym, że pracuję na umowę-zlecenie i że pracodawca odprowadza za mnie składkę. Zaniosłam papiery do szpitala i wszystko było w porządku - opowiada Szczepańska. Kiedy jednak w piątek kobieta po czterech tygodniach zjawiła się na umówione zdjęcie gipsu, kazano jej płacić.
- Nie miałam przy sobie 280 zł, które szpital liczy sobie za taki zabieg. Poza tym przecież dostarczyłam wszystkie dokumenty już wcześniej. Jednak pracownicy szpitala zażądali druku RMUA.
- Pracuję od niedawna, więc pracodawca wyda mi pierwszy taki dokument dopiero na początku listopada - wyjaśnia Szczepańska. Jednak do pracowników szpitala żadne argumenty nie trafiały.
- Ochroniarze wyrzucili mnie z budynku, a za chwilę przyjechali wezwani przez dyrekcję placówki policjanci. Dopiero interwencja reporterów "Super Expressu" sprawiła, że lekarze pomogli pani Marcie.
- Bez dowodu na to, że pacjent jest ubezpieczony, nie możemy nic zrobić, bo kto za to zapłaci? - tłumaczył się Bohdan Stypułkowski, radca prawny szpitala.
- Przecież dostarczyłam im wymagane dokumenty po założeniu gipsu. Wtedy były w porządku, a nagle okazało się, że nie są? Nie życzę nikomu spotkania z taką służbą zdrowia - kwituje rozgoryczona pacjentka.